Rzecz o czasie, który się dziwnie zachowuje

Trzeci gong. Jeśli założymy, że wczoraj był prologos 30. ŚWIĘTA DZIECI GÓR, to możemy powiedzieć: trąba Krzysia Trebuni-Tutki i listek Józka Brody są jak pierwszy stasimon przed pierwszym epeisodionem. A ten pierwszy akt, to – jak mówi Józek Broda - będzie opowieść z maryjnego czasu, z maryjnego miejsca. Tam właśnie zabiorą nas PIECUCHY z Nawojowej.
Dziwnie się zachowuje czas na ŚWIĘCIE DZIECI GÓR.

Mamy koniec lipca, a na scenie – maj. Starsza dziewczyna krzyczy do młodszych, żeby brały powróz i szły do pola po krasulę. I jakby się komu zdawało, że powróz potrzebny, żeby krowę przyprowadzić, to nie. Znaczy zapewne też, ale zanim użyjemy go zbożnie, to przecież może się stać skakanką!

Dziwnie się zachowuje czas na ŚWIĘCIE DZIECI GÓR.

Rada Artystyczna zawsze miała twarde słowa dla akordeonów. Na to zespoły odpowiadały, że to już nie ten czas, tradycyjne aerofony odeszły w historię, zakopały się na strychach.

A tu na scenie ŚWIĘTA DZIECI GÓR pojawia się chłopak i gra na heligonce, instrumencie, który był już przeszłością! I tak się dzieje już od lat. Dzięki Festiwalowi heligonki otrzymały nowe życie.

Co prawda grajek słyszy od zapracowanej dziewczyny, że do niczego się nie nadaje, że zamiast grać, to by pomógł w robocie. Na co grajek trafnie odpowiada, że przecież pomaga! Jak? Nie przeszkadza!

Ta dziewczyna to Dorsia. I musi teraz odmówić zaproszeniu dzieci, które idą na majówkę. Ma pilnować maluchów, bo Rodzice nie wrócili jeszcze z jarmarku.

Ale dzieci mają jeszcze chwilę, mogą zostać, pobawić się z Dorsią. A ta chwila rozciągnie się na cały program PIECUCHÓW.

No, nie dziwnie się zachowuje czas na ŚWIĘCIE DZIECI GÓR?

Ciuciubabka staje na beczce, a co w tej beczce? Jak zwykle kapusta i kwas… gońcie nas. No i gonią dziewczęta za dziewczętami, aż jedna z nich podstępem doprowadzona zostaje do grajka. Jego głowa to ani jabłko, ani gruszka, ale… no głowa po prostu, którą teraz trzeba obwiązać chustą, by nic nie widziała i dzięki temu została głową ciuciubabki. Swoją drogą, jeśli to chłopak, to nie powinien być ciuciudziadkiem?

Grajka od zabawy (i od dalszego grania) ratuje kapela. Muzycy też mają czas. W końcu idą na tę samą majówkę, co bawiące się tutaj dzieci. Więc już nie zabawy, ale tańce.

Walczyk, najpierw kółecka, które pączkują w pary.

I nie tylko tańce, ale i tańce, które są jak zabawy, bo…

„Muzyczko! Szewca!”

Żeby nie pomylić z kowolem, trzeba sobie uświadomić, co robi jeden, a co drugi. A ruchów jest wiele w tej zabawie-tańcu, bo i te, które udają robotę szewską, i taniec między nimi, a taniec i w parach, i pod mostami ze złączonych ramion…

„Dziecka na bok!” Szurok zobowiązuje, ale że zabawa jak rzeczywistość, nie lubi próżni, więc i najmłodsi znajdują sobie swoją niszę i między tańczącymi bawią się w berka, a znowu inne dziewczynki ćwiczą refleks w „łapkach”.

Polecka, para, trzy pary, sześć i dziesięć, i wszyscy starsi…

Przyśpiewka i taniec, przyśpiewka i taniec, przeplatają się jak pasma włosów w warkoczu dziewczęcym. A w tych przyśpiewkach pada nagle jedna dojmująca linijka: „Jak ojce ucyli, tak dziecka hulają…”, która przecież mogłaby być jednym z haseł i to tych ważniejszych, ŚWIĘTA DZIECI GÓR.

Polka z nogi. Młodzi tańczą, ale zdaniem starszych nie umieją, starsi pokażą. Jednak w myśl zasady, że każda żaba ma swego zająca… jeszcze starsi pokażą starszym, że też nie umieją. Wychodzi, że nikt nie umie.

„A teroz ciento polko”. Tu już wszyscy umieją, bo i w kółeczku, i w parach, i najmłodsi, i najstarsi, i średni. I muzyka też umie zagrać.

„Chwalcie łąki umajone, góry doliny zielone, chwalcie cieniste gaiki, źródła i kręte strumyki…”. Czas jednak na tę majówkę… Dobrze, że ktoś rozsądny w tym rozhulaniu się znalazł.

Kilka dźwięków okaryny Józka Brody i… jesteśmy w Andach, w IX lub X wieku, kiedy to w Ameryce Południowej wymyślono pierwsze instrumenty z gliny.

Zaiste nie tylko czas dziwnie się zachowuje na ŚWIĘCIE DZIECI GÓR ale i przestrzeń!

Dla zespołu YACHAY WASI, jak i dla całej społeczności Ekwadoru najważniejsza jest młodzież. Ona ich identyfikuje. Młodzi są przecież najistotniejsi dla przyszłości. Jak mówi Józek Broda, Ekwadorczycy uczą swych następców, gdzie jest lewo, gdzie prawo, gdzie północ, gdzie południe…

Nogi chłopców w futrzanych spodniach, poncza, białe kapelusze, dziewczęta: czerwień, biel, granat głęboki, prawie czerń. Chłopcy trochę jak lamy? Czy to Kuzco w „Nowych szatach króla” zawitał do nas?

Dziewczęta wdzięcznie. Delikatny ruch dłoni nad głową, krok drobny w wąskich spódnicach, jakby kontrapunkt dla zamaszystego, nieco zwierzęcego kroku chłopców.

Zostają cztery dziewczynki. Naprawdę małe… Tanecznie schodzą ze sceny.

Gitara. Delikatnie.

Chłopcy, w maskach, dziwnych, tajemniczych. Spodnie futrzane zamienili na płócienne. Tańczą z… nie, nie z dziewczętami, które zapewne właśnie również zmieniają swój image, ale z miotłami. Imitują wysiłek porządkowania. Tu warto docenić telebim, gdy można nawet z najdalszego rzędu spojrzeć w tajemniczą twarz maski.

Zgodnie z przewidywaniami: dziewczęta granat spódnic zmieniły w głęboką czerń, ale każda owinęła się chustą w innym kolorze, jakby częścią tęczy, znaku nadziei. A chłopcy znów w swoich futrzanych spodniach. I jak pięknie, gdy łączą się w pary, owinięci razem, delikatnie, soczystą barwą chust, a każdy frędzel jakby własnym żył życiem, jak i każdy kosmyk futra tam, gdzie chłopięcy spodzień.

A! Przecież śpiew jeszcze! Każdy z utworów to nie tylko gitary, bęben, fletnia… to również głosy kapeli.

Szczególnie ten spokojny, przejmujący, który splata się z zaplatanymi na scenie warkoczami, przepływa przez fałdy kolorowego materiału otaczającego tańczące dziewczęta, towarzyszy dotknięciom sandału o scenę i wreszcie kołysze do snu dziewczęta, dla których chusty stają się nocną osłoną przed zimnem: kocem, śpiworem, kołdrą…

Jak trudno opisać maskę, gdzie czerń miesza się z żółcią i złotem, gdzie pióropusz góruje ponad głową między dwoma rogami, niby poroże bawołu. Tajemnicza postać, której towarzyszą jeszcze dwie, też zamaskowane. Maska – zmiana tożsamości, maska – by wzbudzić strach, ale mały chłopiec, siedzący na środku sceny, nie da się zastraszyć, raczej ruszy w taniec za zamaskowanymi osobnikami. I dwie dziewczęta dołączają się do korowodu, i trzecia….

W dłoni i w ustach jednego z muzyków pojawia się harmonijka klawiszowa, zwana również melodyką albo melodyjką. Trzeba dmuchać i naciskać klawisze. Chyba jedyny instrument, który miałem w dzieciństwie. Między tym panem z Ekwadoru a mną z tamtego (i obecnego czasu) jest jednak zasadnicza różnica. On umie na tym grać.

Po muzycznym przerywniku, który niczego nie przerwał, pojawiają się chłopcy ubrani jak na początku i dziewczęta w szerokich, luźnych spódnicach. Kolory – jak w chustach.
Poncza chłopców wirujące wokół ich głów jakby wchodzą w muzyczny dialog z falującymi falbanami dziewczęcych spódnic.

Gdy występ zespołu YACHAY WASI chyli się ku końcowi, na scenie pojawia się flaga. Niezwykła. Choć jest jedna, to po jednej jej stronie żółć, niebieski i czerwień Ekwadoru, a po drugiej biel i czerwień Polski. Jest jednak jeszcze jedno przesłanie w tym zestawieniu. Nasz orzeł, godny, ukoronowany, pełen mocy i dumy, a obok kondor symbolizujący siłę i wielkość Ekwadoru. Dwa królewskie ptaki skrzydło w skrzydło. Niech fruną jak najwyżej.

Nelson David Canencia Suntasig, lider zespołu YACHAY WASI miał trzynaście lat, gdy piętnaście lat temu był na ŚWIĘCIE DZIECI GÓR jako uczestnik, członek zespołu DANZA E IDENTIDAT. ŚWIĘTO w nim zostało i dziś przyjeżdża jako jeden z opiekunów.

Dziwnie się zachowuje czas na ŚWIĘCIE DZIECI GÓR.

Kamil Cyganik
kierownik biura prasowego Festiwalu

Prezentacja

Koncert główny