Wiosna i Wielkanoc

Dzieci tańczą w parach przed ratuszem w Nowym Sączu.
Jest w pustej scenie zagadka, zapowiedź, nadzieja… Każdy, kto wchodzi na salę, choć na chwilę zatrzymuje wzrok na tej tajemnicy. Gwar widowni, jakby wbrew sobie, jest zwiastunem ciszy, z jaką przyjmiemy pierwszych artystów. Pierwszych, bo to dopiero początek dni narodowych. Jeszcze wszystko zakryte, wszystko potencjalne. Rąbek, uchylony wczoraj na Rynku, niewiele ukazał. Czekamy. A jest nas więcej i więcej, bo to nie tylko Sądeczanie, którzy od lat coraz liczniej zapełniają widownię hali nad Kamienicą. To również inne zespoły, które – jeśli nie występują akurat w innym mieście, lub nie odwiedzają polskich przyjaciół - są na widowni.
Dziewczyny i chłopcy w strojach ludowych stoją obok siebie. Wszyscy trzymają ręce w pasie. Wreszcie jest! Reżyser, konferansjer, dobry duch… Józef Broda. A wszystko zaczyna się od trombity: pierwsza i ostatnia msza, spotkanie z władzami Miasta i regionu, koncert na rynku, każdy koncert narodowy w hali nad Kamienicą. Dzisiejszy też…

„Człowiek nigdy nie wie, co wywoła okrzykiem „hej, hej!” Tym razem płacz dziecka, uparty płacz, bo nawet na ćśśś nie cichnie. „Jesteście kochani, bo mogliście zostać przed telewizorami, a jednak woleliście tu przyjść.”

Ludzie stojący na rynku w Nowym Sączu przed ratuszem. Tradycyjnie przedstawiona zostaje Rada Artystyczna oraz uczestnicy Ogólnopolskich Warsztatów Instruktorskich.

Rozpoczęcie 26. Święta Dzieci Gór przypadło w udziale zespołowi SHCHEDRYK z Ukrainy.

- Każde dziecko - mówi Józek Broda - każdy nowy dom, rodzina, to jakby nowa wiosna. Kiedy widzę, jak ktoś buduje nową izbę, czuję radość. Jako dziecko cieszyłem się tak, widząc jaskółki budujące swoje gniazda.

Shchedryk opowie, jak się budzi wiosna. To tak zwane „Vesnyaknki”, opowieści o wiosennych obrzędach wyrażone tańcem, muzyką, śpiewem, zabawą.

I zaczęło się! Pierwsze słowa, pierwsze nuty. Śpiew czysty, dziewczęcy, wschodni, ale raczej blisko- bo to przecież po sąsiedzku. Taki – jak to mówią – „duszaszczypatielnyj, a’capella”. Dziewczęta jakby całe były śpiewem od czerwonych wstążek we włosach, przez białe bluzki, wielobarwne tkane przepaski po czerwone spódnice.

Tylko trzech chłopaków. Śpiew, a potem zabawa. Dwie dziewczyny opuszczają splecione dłonie na jedną z osób przesuwających się pod ich ramionami, jak pod mostem. Krótki dialog i znów idzie korowód.

Śpiew. I kolejna zabawa. Śpiew. I kolejna… Wszystko króciutko, by było jak najwięcej. 

A gdy mija już blisko 20 minut, pojawia się kapela, w której pierwsze skrzypce grają… skrzypce właśnie, i supiłka, ale jest też tamburyn i bas, i bęben huculski z czynelem. A na scenie obok śpiewu rozwija się taniec. Schodzą w rytmie braw.
Dziewczynki w czerwonych strojach przed ratuszem w Nowym Sączu. Mystków został nadany w 1320, czyli jest rówieśnikiem Polski zjednoczonej przez Władysława Łokietka po rozbiciu dzielnicowym. Ważny rok dla kraju, ważny dla Mystkowian.

Rzecz dzieje się w Wielką Niedzielę. Dorośli zbierają się na ognisko. Błogosławieństwo z tych ognisk idzie na pola i gospodarstwa. Mali też się chcą zabawić. W Królewnę, Węża, Szewczyka. Zatańczą warszawiankę, walce, polki, szarpoka…

MALI MYSTKOWIANIE. Same królewny na scenie, ale w tę „królewnę” ino raz się bawią, bo chłopcy się dołączają, a oni przecież w królewnę… no jakoś tak nie uchodzi, więc wąż próbuje urwać swój własny ogon. I szewczyk. A śpiew płynie tylko do tej muzyki, co im w duszach gra, bo na razie kapeli nie ma. Uciekając przed szewczykiem, powiewają białymi koszulami i luźnymi, płóciennymi spodniami, czasem szurną kierpcem. Starsi w kamizelkach, buty wysokie z cholewami.

A kiedy wchodzą dorośli z instrumentami… brawa ich witają, ale coś mi mówi, że to aplauz dla Patryka Rutkowskiego, choreografa zespołów z Mystkowa. A on w roli ojca opowiada o starych babach, o urokach…  i jak się trza przed tym bronić. I pohulać też pozwala.

Tańce, przyśpiewki… już nie dzieci, a młodzież, już kolejny etap dojrzewania w tradycji, jak owoce na słońcu, coraz barwniejsze, coraz piękniej w kolory przybrane, tak ci młodzi już w bogatszych strojach, pięknych, świątecznych, bo to wszak Wielkanoc! I znów młodzież daje szansę jadwisiom i płóciennym portkom, by zatańczyli, popisali się przyśpiewką. Potem kółeczka, młodsze w środku, starsze na zewnątrz. Szarpok. Tempo znów się mityguje w Warszawiance. Spokojnej. Chodzonej.

W końcu przychodzi ojciec, co to najwyraźniej nie był do końca zrozumiany, bo ino raz mieli sobie pohulać. Ale przecież nie może się wszystko zakończyć burą, więc na finał piękna kołysanka kilku dziewcząt.

Wraca Ukraina.

- Po co słowik? – pyta nas Józek. - Po to, żeby zimę przegonić, by się nie wróciła na wiosnę.

Zaskoczył nas SHCHEDRYK, bo taki występ przepleciony z polskim zespołem, zazwyczaj zwiastował zmianę stroju, zmianę regionu, a co za tym idzie - charakteru występu. A tu dalej jesteśmy na Podolu, w okręgu Chmielnickim. Strój się nie zmienił, śpiew trochę, pojawił się solowy i w duecie. Na chwilę. Dalej jest wiosennie, radośnie. Świeżo. Mniej zabaw, więcej śpiewu. Jeszcze pieśń o Ukrainie. Z rękami na sercu i marszem w nogach. Jeszcze taniec w parach. Głównie dziewczęco–dziewczęcych. I kolejny… A potem w trójkach. I jeszcze jedna zabawa, wąż, jedno za drugim, ale tylko na początku trzymają w pasie tę kolejną osobę, potem za uszy, za szyję, ramiona, kolana, pięty…

Jest i solowy taniec najstarszego chłopca. Ostatnia pieśń. Dla widowni. I ukłon, z ręką na sercu. Sercu też dla widowni.

                                                                                                                                                         Kamil Cyganik