Błogosławione telebimy! To niesamowite, że siedząc nawet w najdalszej części górnych trybun, można stanąć twarzą w twarz z emocjami młodych artystów. Coraz więcej kamer, które umieszczają widza pośród tańczących. Technika zmienia naszą codzienność bardzo. Nie zawsze dobrze, tutaj – rewelacyjnie. Jak bardzo zmieniło się nagłośnienie od czasów, kiedy zaledwie kilka lat temu trudno było zrozumieć tekst ze sceny. Polski tekst, z zagranicznym dalej mam pewne problemy. Teraz, jeśli tylko dykcja pozwala, słychać każde słowo. Co nie jest oczywiste w przypadku utrudzonych, nauczycielskich uszu.
Dzisiaj misia nie widać. Tego z ptaszkiem na głowie. No taka dekoracja jest w centrum sceny zazwyczaj. Jeśli nie wiecie, jak miś wygląda, zajrzyjcie do folderu. A najlepiej przyjdźcie na kolejne koncerty. Widać dziś ptaszka znad prostego obrazu chałupy i (sądząc po nachyleniu szczytów) Tatr w tle. Choć, biorąc pod uwagę geografię Spisza, są to raczej Gorce albo Pieniny. W każdym razie góry. Nazwa Festiwalu zobowiązuje. Są zatem góry, czekamy na dzieci.
Pierwsza dwójka przychodzi z Józkiem Brodą, to – można powiedzieć – poczet kosturowy. Ich zadaniem jest wnieść na scenę szacowną podporę Józkowej trombity oraz równie szacowny folder mistrza.
Pierwsza dwójka przychodzi z Józkiem Brodą, to – można powiedzieć – poczet kosturowy. Ich zadaniem jest wnieść na scenę szacowną podporę Józkowej trombity oraz równie szacowny folder mistrza.
Szczególnymi gośćmi na widowni w ten wtorkowy wieczór są: Jakub Jamróz, wójt gminy Łapsze Niżne, (w stroju ludowym, dziecko Festiwalu, uczestniczący w Święcie w latach 90), sekretarz gminy Joanna Słowik oraz Krystyna Milaniak, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury. Kierownikiem, choreografem i instruktorem zespołu z Trybsza jest pani Anna Stronczek, dyrektor szkoły, na Festiwalu po raz trzeci (po raz pierwszy w roku 1993, jako trzynastolatka, tańcząca w zespole MALI SPISZACY).
TRYBSKIE DZIECI ukazują się na początek w osobach trzech chłopaków z procami. Celem są drzewa choć ucierpieć mogą również okna chałupy, które też są na kolizyjnym.
Bat. Jak wiadomo, nawet przypadkowo znaleziony, służy do strzelania… jak się umie. A może dziadkowie mówili, ze to trzeba namocyć? Dziewczyny wyśmianym pytaniem o druciarza, wywołują opowieści o przedstawicielach tego zapomnianego dziś zawodu.
No i wywołali! Druciarz przyszedł!
TRYBSKIE DZIECI ukazują się na początek w osobach trzech chłopaków z procami. Celem są drzewa choć ucierpieć mogą również okna chałupy, które też są na kolizyjnym.
Bat. Jak wiadomo, nawet przypadkowo znaleziony, służy do strzelania… jak się umie. A może dziadkowie mówili, ze to trzeba namocyć? Dziewczyny wyśmianym pytaniem o druciarza, wywołują opowieści o przedstawicielach tego zapomnianego dziś zawodu.
No i wywołali! Druciarz przyszedł!
Teraz się dowiadujemy, że wszyscy poszli na poświęcenie kaplicy na Czarną Górę, a od Józka Brody dowiedzieliśmy się wcześniej, że chłopcy zostali, bo podpadli. I teraz pilnują młodszych.
A co ma druciarz w plecaku?
Ten chętnie ukazuje:
Klysce, nojlepse na całym Spiszu. Do dołamania druta, żeby nim nie wywijać (jak czynią inni, mniej profesjonalni druciarze). Młotecek, własnoręcznie zrobiony przez druciarza. Dłuto pradziada pradziada pradziada… I nojwazniejszy element – drut. Owija nim gornecek i on jest jak nowy.
A dlaczego druciarz markotny, bo stary. Syćka go boli, a i roboty ni ma. Gornecki aluminiowe, metalowe ludzie kupują, a one już się tak nie psują, jak choćby ten gliniany, co go właśnie naprawia.
No i wracają wszyscy z poświęcenia kaplicy. Zanim druciarz naprawi skrzypkowi smyczek i muzykanci zagrają za piękny śpiew dziewcząt przy kapliczce, trzeba wypełnić czas. Najlepiej zabawą:
W robotników: pojawiają się młynarze, kowale, sewcyki. A potem bodą się barany, czyli chłopcy skaczący na jednej nodze, i obijający się jak w tańcu pogo, kto kogo zmusi, żeby stanął na drugiej. Kto stanie – odpada. Najmocniejszy baran zostaje. I w nabijanie glica bawią się tylko roz… a szkoda, i w przeciąganie miotły.
A co ma druciarz w plecaku?
Ten chętnie ukazuje:
Klysce, nojlepse na całym Spiszu. Do dołamania druta, żeby nim nie wywijać (jak czynią inni, mniej profesjonalni druciarze). Młotecek, własnoręcznie zrobiony przez druciarza. Dłuto pradziada pradziada pradziada… I nojwazniejszy element – drut. Owija nim gornecek i on jest jak nowy.
A dlaczego druciarz markotny, bo stary. Syćka go boli, a i roboty ni ma. Gornecki aluminiowe, metalowe ludzie kupują, a one już się tak nie psują, jak choćby ten gliniany, co go właśnie naprawia.
No i wracają wszyscy z poświęcenia kaplicy. Zanim druciarz naprawi skrzypkowi smyczek i muzykanci zagrają za piękny śpiew dziewcząt przy kapliczce, trzeba wypełnić czas. Najlepiej zabawą:
W robotników: pojawiają się młynarze, kowale, sewcyki. A potem bodą się barany, czyli chłopcy skaczący na jednej nodze, i obijający się jak w tańcu pogo, kto kogo zmusi, żeby stanął na drugiej. Kto stanie – odpada. Najmocniejszy baran zostaje. I w nabijanie glica bawią się tylko roz… a szkoda, i w przeciąganie miotły.
A teraz cała antologia wyliczanek, żeby wybrać, kto się będzie ścigał w skokach przez kozła i taczkach. Druciarz naprawił smyczek i poszedł. Czas na śpiew i taniec.
Płynie jedna z najbardziej znanych zapowiedzi o idącym deszczu i prośba, by się wrócił do nieba. Wałaskiego tańczą, czardasza, i śpiewają przy tym, jak to bystra woda wzięła tulipan. I Kubę tańczą, który dostał od swojej baby niedowarzone i niedosolone grule. A potem jest o ptakach w lesie, co niosą różne jajka.
Same dziewczęta popisują się w malosiu, tańcem i śpiewem o owej jakże charakterystycznej dla płci pięknej konieczności malowania się. Do Janicka śpiewają też same.
Wszystkie zabawy i tańce TRYBSKICH DZIECI krótkie, dzięki temu młodzi artyści ze Spisza pokazali ogrom swojej tradycji. To co ludowe i to co ludyczne. To co dziecięce i może trochę mniej, ale od kiedy to dzieci same powstrzymają się przed dorosłymi tańcami czy przyśpiewkami, kiedy nikt nie widzi.
A na koniec polka mietłowa, gdzie to zacne narzędzie, służące konserwacji powierzchni płaskich, staje się pretekstem do odbicia w tańcu tancerki, przez zamienienie jej – a jakże – na miotłę.
Piękne „Bóg zapłać” muzyce za granie i życzenia, by się muzyka do nieba dostała. Śpiew na pożegnanie o górze, dolinie, wodzie… Trybszu.
Płynie jedna z najbardziej znanych zapowiedzi o idącym deszczu i prośba, by się wrócił do nieba. Wałaskiego tańczą, czardasza, i śpiewają przy tym, jak to bystra woda wzięła tulipan. I Kubę tańczą, który dostał od swojej baby niedowarzone i niedosolone grule. A potem jest o ptakach w lesie, co niosą różne jajka.
Same dziewczęta popisują się w malosiu, tańcem i śpiewem o owej jakże charakterystycznej dla płci pięknej konieczności malowania się. Do Janicka śpiewają też same.
Wszystkie zabawy i tańce TRYBSKICH DZIECI krótkie, dzięki temu młodzi artyści ze Spisza pokazali ogrom swojej tradycji. To co ludowe i to co ludyczne. To co dziecięce i może trochę mniej, ale od kiedy to dzieci same powstrzymają się przed dorosłymi tańcami czy przyśpiewkami, kiedy nikt nie widzi.
A na koniec polka mietłowa, gdzie to zacne narzędzie, służące konserwacji powierzchni płaskich, staje się pretekstem do odbicia w tańcu tancerki, przez zamienienie jej – a jakże – na miotłę.
Piękne „Bóg zapłać” muzyce za granie i życzenia, by się muzyka do nieba dostała. Śpiew na pożegnanie o górze, dolinie, wodzie… Trybszu.
LEESIKAD - to rodzaj pnącej się po ziemi rośliny o czerwonych owocach.
- Cisza jest częścią muzyki – mówi Józek Broda - Spróbujmy sobie wyobrazić Estonię, tę krainę, dzieci, rodziny… I pomaga naszej wyobraźni głębokim dźwiękiem okaryny.
Dudy. Ich dźwięk zaprasza kolejne pary. Wchodzą z różnych stron, jedne ustawiają się z boku, inne już tańczą. A nasz wzrok podąża za czarnymi czapkami chłopców, pięknymi przepaskami na głowach dziewcząt.
Wciąż tylko dudy grają, a po scenie płyną okręgi. I stają. A między nimi pojedynczy chłopcy. Trzej. Przemykają, aż wrócą na miejsce. Znów kręgi. I trzy dziewczyny… Dwa kręgi. Większy w środku mniejszy. Ten mniejszy staje, w większym przeplatają się dziewczęta i chłopcy. I kolejne kontredanse.
A potem taniec w parach. A w dźwiękach coś znajomego? Jakby baba, co to miała koguta. Byłoby identycznie, gdyby nie jeden wysoki dźwięk, jakby ten kogut estoński w tym miejscu zapiał nieco mocniej.
- Cisza jest częścią muzyki – mówi Józek Broda - Spróbujmy sobie wyobrazić Estonię, tę krainę, dzieci, rodziny… I pomaga naszej wyobraźni głębokim dźwiękiem okaryny.
Dudy. Ich dźwięk zaprasza kolejne pary. Wchodzą z różnych stron, jedne ustawiają się z boku, inne już tańczą. A nasz wzrok podąża za czarnymi czapkami chłopców, pięknymi przepaskami na głowach dziewcząt.
Wciąż tylko dudy grają, a po scenie płyną okręgi. I stają. A między nimi pojedynczy chłopcy. Trzej. Przemykają, aż wrócą na miejsce. Znów kręgi. I trzy dziewczyny… Dwa kręgi. Większy w środku mniejszy. Ten mniejszy staje, w większym przeplatają się dziewczęta i chłopcy. I kolejne kontredanse.
A potem taniec w parach. A w dźwiękach coś znajomego? Jakby baba, co to miała koguta. Byłoby identycznie, gdyby nie jeden wysoki dźwięk, jakby ten kogut estoński w tym miejscu zapiał nieco mocniej.
Ciekawa zabawa. Dziewczęta stają jedna za drugą, bardzo blisko. Śpiewają, chłopak zaczepia niektóre, aż wywiązuje się dialog między nim, a pierwszą, najstarsza dziewczyną. Chłopak po chwili próbuje złapać najmniejszą, inne jej bronią. Nieskutecznie.
A w tej zabawie, jak i innych widać, że wynik nie jest oczywisty, że one w dużej mierze są improwizowane. Dokładnie tak, jak powinno być na tym Festiwalu.
Przed chwilą królowała na scenie czerwień. Teraz czerń i biel, bo to chłopcy tańczą taniec, gdzie jest dużo przytupów, klaskania, uderzania biodrami o biodra.
Dziewczęta, każda z dwoma kijami. W czwórkach najpierw, jakby ostrzenie kijem kija. Potem kładą na krzyż i tańczą, by nie stanąć. We wszystko wchodzi powoli wąż chłopaków. Przeszkadzają, i w końcu zajmują scenę. I kije. Idą jak starcy. Ale teraz z kolei niektóre dziewczęta przeszkadzają. I oni sami się zaczepiają, próbują wybić sobie kije.
A w tej zabawie, jak i innych widać, że wynik nie jest oczywisty, że one w dużej mierze są improwizowane. Dokładnie tak, jak powinno być na tym Festiwalu.
Przed chwilą królowała na scenie czerwień. Teraz czerń i biel, bo to chłopcy tańczą taniec, gdzie jest dużo przytupów, klaskania, uderzania biodrami o biodra.
Dziewczęta, każda z dwoma kijami. W czwórkach najpierw, jakby ostrzenie kijem kija. Potem kładą na krzyż i tańczą, by nie stanąć. We wszystko wchodzi powoli wąż chłopaków. Przeszkadzają, i w końcu zajmują scenę. I kije. Idą jak starcy. Ale teraz z kolei niektóre dziewczęta przeszkadzają. I oni sami się zaczepiają, próbują wybić sobie kije.
W trakcie - krótki solowy występ dziewczyny grającej na cytrze. A oprócz tego instrumentu - skrzypce, dudy, cytra, garmoszka.
Tak niedaleko, o kilka bliskich granic, o morze, niewielkie, a jak wiele egzotyki, tajemnicy w tym, co prezentują młodzi Estończycy. A prezentują po raz pierwszy na Święcie Dzieci Gór. Oczywiście, znalazłoby się kilka motywów muzycznych czy takich samych kroków, podobnych figur. Obecne w wielu folklorach kółeczka, klaskanie, proste podskoki, ale całość ujęta w formę zaskakującą i – jak twierdzi kierownictwo zespołów – sięgającą źródeł XIX-wiecznych.
Mam nadzieję, że choć pierwszy, to jednak nie ostatni występ estońskiego zespołu na scenie Święta Dzieci Gór. Publiczność ciepłym przyjęciem też się postarała, żeby młodzi artyści z nadbałtyckiego kraju chcieli tu wrócić.
Tak niedaleko, o kilka bliskich granic, o morze, niewielkie, a jak wiele egzotyki, tajemnicy w tym, co prezentują młodzi Estończycy. A prezentują po raz pierwszy na Święcie Dzieci Gór. Oczywiście, znalazłoby się kilka motywów muzycznych czy takich samych kroków, podobnych figur. Obecne w wielu folklorach kółeczka, klaskanie, proste podskoki, ale całość ujęta w formę zaskakującą i – jak twierdzi kierownictwo zespołów – sięgającą źródeł XIX-wiecznych.
Mam nadzieję, że choć pierwszy, to jednak nie ostatni występ estońskiego zespołu na scenie Święta Dzieci Gór. Publiczność ciepłym przyjęciem też się postarała, żeby młodzi artyści z nadbałtyckiego kraju chcieli tu wrócić.
Kamil Cyganik