Łączy nas rytm

Dwie kobiety i dwie dziewczyny w zagranicznych strojach ludowych rozmawiają ze sobą.
Józek, jak strażak na wieży Mariackiej, znów w inną stronę świata skierował trombitę.
„Dobry wieczór, kolejny już wieczór. Pięknie witam, każdego z was, z rodzinami, w osobności… Do bardzo ciekawej krainy was pytom: Turcja, dwa razy większa od Polski. Pięknie witamy dzieci z Ankary.”
Młodzież w zagranicznych strojach ludowych Hacettepe university children and youth folk dance group liczy prawie 200 osób, działa przy Uniwersytecie, gromadzi dzieci od 10 roku życia do 20, czyli już dorosłych.

Józek Broda prezentuje to, co z pewnością jest jego pasją: instrumenty. Na jego „rozkaz” odzywają się kolejno: dęty kaval, jakby malarz malował pejzaże, baglama - najpopularniejszy instrument strunowy w Turcji, darbuka - bęben w kształcie kielicha, davul, bendir…

Zaczynają! Mocno, rytmicznie. To taniec halay z Urfy ze wschodniej Anatolii, pokazuje wszystkie sprawy związane z rodziną. Korowód dzieci ubranych jak z „Opowieści z tysiąca i jednej nocy” wprowadza chłopak machający białą chustką, na końcu dziewczyna, też z białą chustką. Ruchy przypominające czerpanie wody, zbieranie ziarna, pranie, mycie i absolutnie uniwersalne otarcie potu z czoła, przetarcie oczu, otrzepanie rąk po pracy. Wszystko w tanecznej stylizacji. I znów wspólny taniec, osoba przy osobie, blisko, chłopak, dziewczyna, chłopak, dziewczyna… Równiutko, coraz szybciej… I znów wolno, posuwiście, wszystko w stronę publiczności.
Chłopak i dziewczyna w kolorowych zagranicznych strojach ludowych tańczą na scenie. Chwila przerwy, króciutka. Kolejny taniec. Zdążyli się przebrać? Nie, to jednak inna grupa. Stroje już nie tak barwne, zwłaszcza nie tak różnorodne, ale piękne, ciepłe brązem, błyszczące gdzieniegdzie srebrem. Józek Broda zapowiedział, że zobaczymy, do czego mogą się przydać łyżki. Spodziewaliśmy się gry? A one imitują… Uszka małych zwierzątek? W tańcu najpierw wszyscy, potem jedna para, sami chłopcy, same dziewczęta…. Koniec pierwszej, jak sądzimy, części występu tureckiego zespołu.

„Przywitejmy dzieci orawskie czyli ORAWSKIE DZIECI z Lipnicy Wielkiej”. Wśród gości Robert Kowalczyk, dyrektor Orawskiego Centrum Kultury, wśród gości ale i wśród artystów, gdyż pan Robert gra na skrzypcach w kapeli z Lipnicy.

Józek Broda zapowiada: „Maj, łąki, pachnidła, kwiotków moc, kapliczki, dziecka po kościele chcą jeszcze dośpiewać, spotkać się. Taki obrazek po kościele przy kapliczce na polanie.”

Listek w dłoniach Józka, tak dziękuje reżyser Festiwalu Ponbóckowki za to, że maj może być w lipcu i grudniu, bo maj to pachnidło życia.
Grupa dziewczyn w strojach ludowych stoi na scenie. „Chwalcie łąki umajone, góry doliny zielone…” - przy kapliczce dziewczęta składają ze śpiewem wieńce „Pani świata”, bo wszak „Jej dłoń nasza wieniec splata”.

Maryś nie wie, czemu nie ma chłopców. Mieli być. Pewnie ich zagonili do nauki, bo se w szkole nie radzą. Widać szkoła nie od dziś nie dla chłopców.

W miejsce starszych, przychodzą małe dziewczynki „Przeskakujmy skakenecki (…), rącecki se podawajmy, wesoło se zaśpiwojme”. Janiela też nie widziała chłopcysków, ale duch lidera w niej tkwi, bo dysponuje śpiew: „najpierw wy, potem my”. Widzi mi się jednak, że śpiewają wszystkie. No bo i kto by się powstrzymał, kiedy zna… Wśród starszych zaczyna Hanka i znowu śpiewają wszystkie, no bo i kto by się powstrzymał, kiedy zna…

„Beśkurdyj” chłopoków dalej ni ma. Do środka kosorecka wchodzą młodsze dzieci, co by w nim posiedzieć, a potem z niego uciec.

Są chłopcy! No wiedzą, że mieli być już dawno, ale zbierali dziewczętom kwiaty. Najpiękniejsze, dla najpiękniejszych. Dziewczętom się to podoba, a - z drugiej strony - jakby nie ufają w nagły a niespodziewany objaw chłopięcego uwielbienia dla ich urody. I słusznie! Te kwiaty to pokrzywy, które budzą teraz na scenie powszechną panikę.

Znienacka, tudzież z zaskoczenia, na pewno z któregoś z nich pojawia się jak zwykle kapela.
Dziewczyny i chłopcy tańczą w parach na scenie. Na początek wszyscy tańczą „jelenioska”, potem tylko starsi. W pierwszym planie najpierw chłopak z drewnianą kaczuszką na patyku i na kółkach, potem drugi w wózku drewnianym, miniaturze tego, co pod siano, przewozi przez scenę kolejne dzieciaki z młodszej grupy.

Chwila odpoczynku w tańcach. Zabawa w bąka, takiego co lata, choć nie ma rąk ino żądło. Talar krąży w koło, a ten w środku zgaduje, gdzie się ostał.

„Trza iść do domu! Jutro szkoła.”

„A gdzie ci tak śpieszno? Szkoła nie zając.”

I faktycznie nie ma się gdzie spieszyć, wszak, jak twierdzą niektórzy: „Człowiek rodzi się mądry, a potem idzie do szkoły.” Ci na szczęście do szkoły iść nie muszą, bo to przecież sami prymusi.

„Żyda” jeszcze tańczą. A potem tyrcipolkę. Najpierw powoli, jak żółw ociężale, a potem coraz szybciej i szybciej…

Przy zabawkach zostają najmniejsi, a czternaście par idzie w tany, kamera nad sceną pozwala nam zajrzeć do wnętrza dziewczęcego kółeczka, jak w oko cyklonu, a po chwili już kółeczko chłopców w środku, w dłoniach kapelusze czarne, jako chorągwie… z czerwonymi otokami.

Podziękowanie dla kapeli.

„Słoneczko zachodzi… A tam nasa matuchna wieczerzo rychtuje.” I z takim, pełnym nadziei na dobrą kolację, śpiewem grupa z Lipnicy Wielkiej schodzi ze sceny.
Dziewczyny w białych strojach stoją obok siebie. Ręce mają wystawione do przodu. Wracają Turcy.

A my lecimy z Lipnicy Wielkiej w stronę Trabzonu, nad Morzem Czarnym, specjalnym samolotem, którego dźwięk imituje Józek Broda.

Kaval, instrument opisujący duszę, piękno tamtejszych terenów. Włączają się pozostałe instrumenty. Muzyka płynie spokojnie, inaczej niż nas do tej pory przyzwyczaili goście z Ankary. Ale już po chwili… rytm szybszy, bębny… Jak w Morii. Zakończenie muzycznego wstępu.

Nie, nie zakończenie. Bo już po chwili na scenie to, na co wszyscy czekają od wczorajszej zapowiedzi: blisko 40 bębnów różnego autoramentu, rozmawiających ze sobą w niezwykłym tętencie.

Czekamy na bębny wschodnich gości każdego roku. W ten 25., jubileuszowy, zostaliśmy tym jednym występem nasyceni, może nawet na kilka kolejnych Festiwali. I jaki piękny układ: chłopaki na ziemi z derbukami, dziewczęta nad nimi na stołeczkach, prawie każda gra na bendirze. Z tyłu trzech najstarszych, jakby liderów z davulami.
Dziewczynka z prezentami w rękach siedzi na drewnianym wózku. Mimo potężnego rytmu przedpłocie, oddzielające tureckich bębniarzy od publiczności, wytrzymało.

Teraz chłopcy, bojowo, z okrzykami, rozpoczynają swój taneczny popis dla publiczności. Ustępują miejsca dziewczętom. Tutaj więcej koloru, więcej wdzięku, ale rytm nadal niepokojący, mocny…

I razem, ramię w ramię, w półkolu….

Znów wszyscy zdają się bić rekord ilości instrumentów perkusyjnych na jednej scenie. W tym rytmie cztery dziewczęta, inaczej ubrane niż pozostałe, jak Cyganki, w ruchach już bardzo kobiece, zalotne, by nie powiedzieć… no dobrze, nie powiemy jakie, to w końcu Festiwal dziecięcy.

Występ zakończony mocnym uderzeniem… rąk publiczności w tzw. oklaskach.

Kamil Cyganik