W tym roku szczególnym okiem patrzymy wstecz wspominając niezliczone chwile radości jakie towarzyszyły ŚWIĘCIE DZIECI GÓR przez trzy dekady. Z okazji obchodzonego jubileuszu kierownik biura prasowego ŚDG – Kamil Cyganik przygotował felieton poświęcony temu niezwykłemu wydarzeniu.
Prolog
Z wierchów wysokich, hal szerokich, jarów głębokich spływa ku dolinom wiatr. Liśćmi zaszumi, zmarszczy taflę wód, łanem pszenicznym zakolebie, wytarmosi niesforne, dziecięce czupryny. A gdy będzie miał trochę szczęścia, wpadnie w skręcone ramiona kolorowego wiatraczka, zakręci nim, zawiruje i w splocie jak warkocz poleci dalej. Uradowany. Rozbawiony…
Wiatraczek zostanie. Choć pewnie bardzo chciałby wybrać wolność i pomknąć z wiatrem psotnikiem… Nie pomknie. Może zgubi w swoim tańcu trochę barw, jak pantera cętki w wierszu mistrza Brzechwy. „Hej!” – pomyśli sobie - „Gdzież moja śleboda?!”. Kolorowy lekkoduch nie wie, że gdyby dać mu wolność, pofrunąłby tylko chwilę z wiatrem-zdrajcą, który porzuciłby go w końcu gdzieś pod miedzą…
On jednak wiruje radośnie, bo umocowany jest na drewnianym, a może plastikowym patyku, a patyk trzyma mocna dłoń. Na niej się jednak nie kończy. Potem jest ramię i… cały człowiek.
Przyjrzyjmy mu się. Warto! Na pierwszy rzut oka – dziwna to postać. Niby w strój ludowy ubrany, ale regionu – nie odgadniesz. Każdy element z innego. Taki chodzący kolaż. Ma coś z górali podhalańskich, żywieckich, łąckich, coś z Lachów i Krakowiaków, i można by wymieniać, aż wymienilibyśmy wszystkich. A jeszcze ciekawiej ma się rzecz z duszą jego i umysłem. Tam znajdziemy ślady Oskara Kolberga, Wincentego Pola, Zygmunta Glogera, Izydora Kopernickiego, Seweryna Udzieli… A potem postać nasza przedziwna powie coś głosem Romana Reinfussa, Danuty Horn, Aleksandry Szurmiak-Boguckiej… I wielu, wielu innych.
Bo nie byłoby wiatraczka, gdyby nie dłoń, a dłoni by nie było bez całego bogactwa kultury ludowej i tych gigantów, którzy tę kulturę otoczyli troską i zażądali dla niej bezwzględnej pamięci. Poświęcili dla niej życie.
A co najważniejsze: postać ta dziwna, wielobarwna, w której jeszcze wibrują i wersy „Wesela”, i akapity „Skalnego Podhala”, i „Chłopów”, stoi mocno na ziemi. Tej ziemi!
Wiatraczek zostanie. Choć pewnie bardzo chciałby wybrać wolność i pomknąć z wiatrem psotnikiem… Nie pomknie. Może zgubi w swoim tańcu trochę barw, jak pantera cętki w wierszu mistrza Brzechwy. „Hej!” – pomyśli sobie - „Gdzież moja śleboda?!”. Kolorowy lekkoduch nie wie, że gdyby dać mu wolność, pofrunąłby tylko chwilę z wiatrem-zdrajcą, który porzuciłby go w końcu gdzieś pod miedzą…
On jednak wiruje radośnie, bo umocowany jest na drewnianym, a może plastikowym patyku, a patyk trzyma mocna dłoń. Na niej się jednak nie kończy. Potem jest ramię i… cały człowiek.
Przyjrzyjmy mu się. Warto! Na pierwszy rzut oka – dziwna to postać. Niby w strój ludowy ubrany, ale regionu – nie odgadniesz. Każdy element z innego. Taki chodzący kolaż. Ma coś z górali podhalańskich, żywieckich, łąckich, coś z Lachów i Krakowiaków, i można by wymieniać, aż wymienilibyśmy wszystkich. A jeszcze ciekawiej ma się rzecz z duszą jego i umysłem. Tam znajdziemy ślady Oskara Kolberga, Wincentego Pola, Zygmunta Glogera, Izydora Kopernickiego, Seweryna Udzieli… A potem postać nasza przedziwna powie coś głosem Romana Reinfussa, Danuty Horn, Aleksandry Szurmiak-Boguckiej… I wielu, wielu innych.
Bo nie byłoby wiatraczka, gdyby nie dłoń, a dłoni by nie było bez całego bogactwa kultury ludowej i tych gigantów, którzy tę kulturę otoczyli troską i zażądali dla niej bezwzględnej pamięci. Poświęcili dla niej życie.
A co najważniejsze: postać ta dziwna, wielobarwna, w której jeszcze wibrują i wersy „Wesela”, i akapity „Skalnego Podhala”, i „Chłopów”, stoi mocno na ziemi. Tej ziemi!
Dłoń
Spójrzmy na dłoń. Pięć palców mocno zaciśniętych na smukłym patyczku jest jak fundament. Od niej zaczyna się wiatraczkowe życie. To nie anatomia, więc trudno powiedzieć ile ta dłoń ma palców, ale na te najważniejsze należy zwrócić uwagę.
Antoni Malczak, stojąc na ramionach gigantów folkloru, inspirowany ich ideami, tchnął życie w myśl, marzenie o pięknym festiwalu. Takim, w którym spotkałyby się folklorystyczne grupy dzieci z Polski, szczególnie z regionów górskich i z zagranicy, szczególnie z państw, gdzie są góry. I gdybyśmy zapytali: co na pewno istniało od samego początku, od pierwszej edycji ŚWIĘTA DZIECI GÓR, tej w 1992 roku, to trzeba by powiedzieć: kamractwo!
Jak Antoine de Saint Exupery podarował Małemu Księciu i Pilotowi siedem dni, by zbudowali więzy, czyli oswoili się jako przyjaciele, tak imiennik francuskiego egzystencjalisty, dyrektor ówczesnego Wojewódzkiego Ośrodka Kultury w Nowym Sączu, Antoni Malczak podarował tydzień Dzieciom ze Wszystkich Gór Świata. Żyzną glebą dla relacji między młodymi ludźmi był od samego początku ten niezmienny układ: grupa polska mieszka, występuje, jeździ po regionie z konkretną grupą zagraniczną.
O tych pierwszych kamrackich parach napiszemy, gdy dojdziemy do skrzydeł kolorowego wiatraczka. Na razie wciąż jesteśmy przy dłoni, przy fundamentach Festiwalu.
Wśród palców mocno dzierżących od samego początku festiwalowy wiatraczek jest Józef Broda. Antoni Malczak często wspomina dzień, gdy odwiedził Józefa na jego Wyrszczku. Trudno sobie dziś wyobrazić, że przecież prośba, by „Don Kichot z Istebnej”, jak Józefa nazwał 2 nr festiwalowego „Latawca”, wziął na siebie prowadzenie i reżyserię wykluwającego się z marzeń Festiwalu, była nieoczywista. A taką przecież była. Choć nie dla Antoniego. Dyrektor WOK w Nowym Sączu nie wyobrażał sobie, by ktoś inny stanął na estradzie święta dzieci gór jako gospodarz kolejnych koncertów. Czy Józef Broda wyczuł, że nie pozbędzie się łatwo kłopotliwego gościa? A może jednak jego niezwykła wyobraźnia uświadomiła mu, że to będzie nietuzinkowe wydarzenie, a w roli głównej wystąpią dzieci, które on przecież tak bardzo ukochał.
Józef Broda stał się ogniwem łączącym wszystkie dotychczasowe edycje Festiwalu. Bez jego cierpliwej, czujnej obecności nie byłoby tak wielu słów, które od trzydziestu lat uświadamiają nowosądeckiej publiczności wartość i znaczenie tego, co dzieje się na scenie, a w przypadku egzotycznych zespołów, również sens. Nie byłoby bez Józefa „Jestem, mam, dam”, które, wraz z trzema nieskomplikowanymi, zrozumiałymi dla każdego dziecka ruchami, przenosi istotę przyjaźni z abstrakcji, w sferę prostego gestu. Wciąż symbolu, ale o ileż bliższego dziecięcej naturze niż samo wielkie pojęcie „przyjaźń”. Nie byłoby „Hejhejowania”, które niezmiennie od samego początku pobudza festiwalową publiczność. I nie byłoby: „Życie rzeką, życie ptakiem… miłość nie przemija…”, i nie byłoby pożegnalnego: „do domu już czas…”.
A sałaska trąba, którą Józef Broda zaczyna i kończy każdy Festiwal, zaczyna każdy koncert? To jest dopiero symbol! Ogniwo łączące nie tylko wszystkie 29 dotychczasowych edycji nowosądeckiego Festiwalu, ale sięgające również do przedwojennej historii. Antoni Malczak od samego początku mówił, że ŚWIĘTO DZIECI GÓR to jest „świadome nawiązanie do działań, jakie podejmował przed II wojną światową Związek Ziem Górskich, do tytułu Święta Gór”. Wspomniana przez dyrektora Antoniego impreza odbywała się w latach 1935–38. Ostatnie spotkanie rozpoczęte zostało niezwykle ciekawym wydarzeniem, można powiedzieć: symbolem. Zacytujmy za pierwszym numerem „Latawca”, który z kolei przytacza opis nowosądeckiego „Rocznika Ziem Górskich” z roku 1938:
Widowiska regionalne podczas Zjazdu Górskiego w Nowym Sączu odbyły się w dniach 12 – 15 sierpnia 1938 roku na dziedzińcu świeżo odnowionego i uporządkowanego Zamku Jagiellońskiego. (…) rozpoczęły się „zewem od Olzy po Czeremosz”. Miał on wyrażać symboliczne zbratanie górali karpackich, gdy gazdoszowi z Istebnej, grającemu na długiej trąbie juhaskiej, odpowiedział z dala huculski trembiarz z połonin nad Czeremoszem.
Z Zamku nad Dunajcem pozostały tylko ruiny. Odeszli ci, którzy pamiętali „Święto Gór”, jednak gazdosz z Istebnej od ponad 30 lat na ŚWIĘCIE DZIECI GÓR nawołuje, jakby dźwięk trąby sprzed prawie wieku wciąż brzmiał nad Nowym Sączem i całymi Karpatami. I choć nie odpowiada echem instrument znad Czeremoszu, to czwartą już dekadę na ten przejmujący dźwięk zjeżdżają się nad Dunajec i Kamienicę młodzi juhasi z całego świata.
I czwartą już dekadę Józef Broda przedstawia z festiwalowej sceny Radę Artystyczną. Dla Antoniego Malczaka od samego początku jednym z najważniejszych słów definiujących ŚWIĘTO DZIECI GÓR było: „autentyczność”. Dzieci miały z jednej strony śpiewać i tańczyć zgodnie z tradycją, ubierać się zgodnie z tradycją, a co najważniejsze na Święcie – bawić się na scenie zgodnie z tradycją. Każda grupa przygotowująca występ ma zadanie: zapytać dziadków i babcie, jak bawili się ich dziadkowie i babcie, gdy mieli jeszcze swoich dziadków i babcie. Albo poszperać w tekstach źródłowych w poszukiwaniu opisów gier sprzed stu i więcej lat. Albo pomyszkować po strychach, bo może zostały jeszcze gdzieś stare zabawki sprzed stu i więcej lat? A następnie owe odkrycia należy ułożyć w dramę, dodać taniec i muzykę. Wyłącznie żywą!
A następnego dnia po koncercie, od pierwszej edycji, przewidziany był czas dla każdego zespołu na spotkanie z Radą Artystyczną, która miała szczególnie ważne zadanie: dopasować prezentację zespołu do tego kluczowego słowa: AUTENTYCZNOŚĆ.
Wielu znakomitych znawców folkloru, etnografów, muzykologów, choreografów, tak z Polski jak i zza granicy, miało – możemy chyba tak powiedzieć – zaszczyt zasiąść na widowni ŚWIĘTA DZIECI GÓR, by oceniać festiwalowe prezentacje. Dla dzieci zawsze mieli dobre słowo. Jeśli zdarzała się krytyka, to była ona skierowana do osób odpowiedzialnych za autentyczność, do instruktorów!
Początek był skromny, choć nieodparcie nasuwa się znane powiedzenie o ilości i jakości. W Radzie Artystycznej pierwszego ŚWIĘTA DZIECI GÓR zasiadały trzy osoby: Danuta Horn, Aleksandra Bogucka i Benedykt Kafel. Benedykt Kafel, etnograf pracujący na co dzień w Nowym Sączu, czyni ten honor do dziś i był jako jedyny „radny” na wszystkich edycjach.
Rok później Rada Artystyczna była już dwa razy liczniejsza: dołączył Leszek Chołuj oraz, po raz pierwszy, osoby zza granicy: Petér Homolka ze Słowacji i Bułgar Manol Todorow. Kolejne lata dopisywały kolejne nazwiska ważne dla folkloru polskiego i innych państw biorących udział w Festiwalu.
Wyobraźmy sobie (uczestniczący w Festiwalach niech sobie przypomną) taki obraz: ołtarz polowy obok bazyliki św. Małgorzaty, a przed nim wielobarwny tłumek kilkuset dzieci. Każda grupa ma swoje miejsce za tablicą jak wizytówką. I nie są to wyłącznie katolicy. Mało tego – często nie są to nawet chrześcijanie. Jakiej otwartości trzeba, by celebrować mszę o charakterze tak ekumenicznym? Od samego początku ŚWIĘTO DZIECI GÓR było pobłogosławione nietuzinkowymi kapelanami. Pierwszym był ksiądz prof. Józef Tischner. Gdy Ponbócek zdecydował, że już czas zaprosić filozofa-górala do siebie, przysłał Festiwalowi dobrego księdza Władysława Zązla, a gdy kapłan z Kamesznicy utrudził się już dość, śpiewane (w części) homilie zaczął głosić wspólnocie festiwalowej ksiądz dr Stanisław Kowalik.
Dopełnijmy obrazu tej dłoni, pewnie, ale i z ogromną troską dzierżącej festiwalowy wiatraczek. Od samego początku ŚWIĘTO DZIECI GÓR było ogromnym przedsięwzięciem organizacyjnym. Około pół tysiąca dzieci z różnych stron Polski i z wielu krajów. Trzeba, by miały gdzie spać, nie były głodne, mogły szybko się przemieszczać. Potrzebują wiedzieć, gdzie się przebrać i choćby którędy wejść na estradę. I dobrze by ktoś po występie dał im butelkę wody. Ale to przecież dzieci! Potrzebują też rozrywki, zabawy, no i zwyczajnie: czasu dla siebie nawzajem, by istotnie mogły się zaprzyjaźnić. A przy tym przebywają przez kilka dni w najpiękniejszym polskim województwie, więc i zobaczyć warto jak najwięcej. Terenu nie znają, więc potrzebni są piloci, a dla grup zagranicznych również tłumacze. Autokary z kierowcami. A w każdym miejscu, gdzie występują – gospodarze. A widownia? Potrzebuje karnetów, biletów, folderów… No i świat! Świat potrzebuje dowiedzieć się o najpiękniejszym dziecięcym festiwalu folklorystycznym.
Za tymi wszystkimi potrzebami od początku stoi ogromna rzesza pracowników i wolontariuszy najpierw Wojewódzkiego Ośrodka Kultury, potem Małopolskiego Centrum Kultury SOKÓŁ. A wszystkie festiwalowe nitki zawsze zbiegały się w biurze organizacyjnym. A że festiwal miał zawsze na samym wiyrsycku troskliwego jak tata dyrektora, Antoniego Malczaka, to w biurze organizacyjnym gospodarzyły, jak pełne miłości mamy: Marzanna Raińska, Liliana Olech i najdłużej, choć z przerwami: Małgorzata Kalarus.
Nigdy dość powtarzania, że Międzynarodowy Festiwal Dziecięcych Zespołów Regionalnych ŚWIĘTO DZIECI GÓR zrodził się w sercu Antoniego Malczaka, pod jego opieką rozwijał się, zmieniał, doroślał. I, jak to z dziećmi bywa, przyszedł smutny rok 2020, gdy ten dorosły młodzieniec miał się usamodzielnić, wychodząc spod rozmiłowanej w nim ojcowskiej opieki. Ale nastały dziwne miesiące pandemii i kolejna edycja, bardzo zmieniona, bo w myśl nowych mód przeprowadzona w większości „zdalnie”, mogła się odbyć dopiero w 2021. Jednak rok później nowe władze Małopolskiego Centrum Kultury SOKÓŁ, w osobach dyrektora Andrzeja Zarycha i kierownika organizacyjnego Festiwalu Piotra Gąsienicy, dołączyły do owej dłoni kierującej losami kolorowego wiatraczka, który znów zawirował nad Nowym Sączem, nieco inaczej, choć bardzo podobnie, bo nie oderwał się od owego patyka, trzonu, masztu, czyli festiwalowych zasad.
Antoni Malczak, stojąc na ramionach gigantów folkloru, inspirowany ich ideami, tchnął życie w myśl, marzenie o pięknym festiwalu. Takim, w którym spotkałyby się folklorystyczne grupy dzieci z Polski, szczególnie z regionów górskich i z zagranicy, szczególnie z państw, gdzie są góry. I gdybyśmy zapytali: co na pewno istniało od samego początku, od pierwszej edycji ŚWIĘTA DZIECI GÓR, tej w 1992 roku, to trzeba by powiedzieć: kamractwo!
Jak Antoine de Saint Exupery podarował Małemu Księciu i Pilotowi siedem dni, by zbudowali więzy, czyli oswoili się jako przyjaciele, tak imiennik francuskiego egzystencjalisty, dyrektor ówczesnego Wojewódzkiego Ośrodka Kultury w Nowym Sączu, Antoni Malczak podarował tydzień Dzieciom ze Wszystkich Gór Świata. Żyzną glebą dla relacji między młodymi ludźmi był od samego początku ten niezmienny układ: grupa polska mieszka, występuje, jeździ po regionie z konkretną grupą zagraniczną.
O tych pierwszych kamrackich parach napiszemy, gdy dojdziemy do skrzydeł kolorowego wiatraczka. Na razie wciąż jesteśmy przy dłoni, przy fundamentach Festiwalu.
Wśród palców mocno dzierżących od samego początku festiwalowy wiatraczek jest Józef Broda. Antoni Malczak często wspomina dzień, gdy odwiedził Józefa na jego Wyrszczku. Trudno sobie dziś wyobrazić, że przecież prośba, by „Don Kichot z Istebnej”, jak Józefa nazwał 2 nr festiwalowego „Latawca”, wziął na siebie prowadzenie i reżyserię wykluwającego się z marzeń Festiwalu, była nieoczywista. A taką przecież była. Choć nie dla Antoniego. Dyrektor WOK w Nowym Sączu nie wyobrażał sobie, by ktoś inny stanął na estradzie święta dzieci gór jako gospodarz kolejnych koncertów. Czy Józef Broda wyczuł, że nie pozbędzie się łatwo kłopotliwego gościa? A może jednak jego niezwykła wyobraźnia uświadomiła mu, że to będzie nietuzinkowe wydarzenie, a w roli głównej wystąpią dzieci, które on przecież tak bardzo ukochał.
Józef Broda stał się ogniwem łączącym wszystkie dotychczasowe edycje Festiwalu. Bez jego cierpliwej, czujnej obecności nie byłoby tak wielu słów, które od trzydziestu lat uświadamiają nowosądeckiej publiczności wartość i znaczenie tego, co dzieje się na scenie, a w przypadku egzotycznych zespołów, również sens. Nie byłoby bez Józefa „Jestem, mam, dam”, które, wraz z trzema nieskomplikowanymi, zrozumiałymi dla każdego dziecka ruchami, przenosi istotę przyjaźni z abstrakcji, w sferę prostego gestu. Wciąż symbolu, ale o ileż bliższego dziecięcej naturze niż samo wielkie pojęcie „przyjaźń”. Nie byłoby „Hejhejowania”, które niezmiennie od samego początku pobudza festiwalową publiczność. I nie byłoby: „Życie rzeką, życie ptakiem… miłość nie przemija…”, i nie byłoby pożegnalnego: „do domu już czas…”.
A sałaska trąba, którą Józef Broda zaczyna i kończy każdy Festiwal, zaczyna każdy koncert? To jest dopiero symbol! Ogniwo łączące nie tylko wszystkie 29 dotychczasowych edycji nowosądeckiego Festiwalu, ale sięgające również do przedwojennej historii. Antoni Malczak od samego początku mówił, że ŚWIĘTO DZIECI GÓR to jest „świadome nawiązanie do działań, jakie podejmował przed II wojną światową Związek Ziem Górskich, do tytułu Święta Gór”. Wspomniana przez dyrektora Antoniego impreza odbywała się w latach 1935–38. Ostatnie spotkanie rozpoczęte zostało niezwykle ciekawym wydarzeniem, można powiedzieć: symbolem. Zacytujmy za pierwszym numerem „Latawca”, który z kolei przytacza opis nowosądeckiego „Rocznika Ziem Górskich” z roku 1938:
Widowiska regionalne podczas Zjazdu Górskiego w Nowym Sączu odbyły się w dniach 12 – 15 sierpnia 1938 roku na dziedzińcu świeżo odnowionego i uporządkowanego Zamku Jagiellońskiego. (…) rozpoczęły się „zewem od Olzy po Czeremosz”. Miał on wyrażać symboliczne zbratanie górali karpackich, gdy gazdoszowi z Istebnej, grającemu na długiej trąbie juhaskiej, odpowiedział z dala huculski trembiarz z połonin nad Czeremoszem.
Z Zamku nad Dunajcem pozostały tylko ruiny. Odeszli ci, którzy pamiętali „Święto Gór”, jednak gazdosz z Istebnej od ponad 30 lat na ŚWIĘCIE DZIECI GÓR nawołuje, jakby dźwięk trąby sprzed prawie wieku wciąż brzmiał nad Nowym Sączem i całymi Karpatami. I choć nie odpowiada echem instrument znad Czeremoszu, to czwartą już dekadę na ten przejmujący dźwięk zjeżdżają się nad Dunajec i Kamienicę młodzi juhasi z całego świata.
I czwartą już dekadę Józef Broda przedstawia z festiwalowej sceny Radę Artystyczną. Dla Antoniego Malczaka od samego początku jednym z najważniejszych słów definiujących ŚWIĘTO DZIECI GÓR było: „autentyczność”. Dzieci miały z jednej strony śpiewać i tańczyć zgodnie z tradycją, ubierać się zgodnie z tradycją, a co najważniejsze na Święcie – bawić się na scenie zgodnie z tradycją. Każda grupa przygotowująca występ ma zadanie: zapytać dziadków i babcie, jak bawili się ich dziadkowie i babcie, gdy mieli jeszcze swoich dziadków i babcie. Albo poszperać w tekstach źródłowych w poszukiwaniu opisów gier sprzed stu i więcej lat. Albo pomyszkować po strychach, bo może zostały jeszcze gdzieś stare zabawki sprzed stu i więcej lat? A następnie owe odkrycia należy ułożyć w dramę, dodać taniec i muzykę. Wyłącznie żywą!
A następnego dnia po koncercie, od pierwszej edycji, przewidziany był czas dla każdego zespołu na spotkanie z Radą Artystyczną, która miała szczególnie ważne zadanie: dopasować prezentację zespołu do tego kluczowego słowa: AUTENTYCZNOŚĆ.
Wielu znakomitych znawców folkloru, etnografów, muzykologów, choreografów, tak z Polski jak i zza granicy, miało – możemy chyba tak powiedzieć – zaszczyt zasiąść na widowni ŚWIĘTA DZIECI GÓR, by oceniać festiwalowe prezentacje. Dla dzieci zawsze mieli dobre słowo. Jeśli zdarzała się krytyka, to była ona skierowana do osób odpowiedzialnych za autentyczność, do instruktorów!
Początek był skromny, choć nieodparcie nasuwa się znane powiedzenie o ilości i jakości. W Radzie Artystycznej pierwszego ŚWIĘTA DZIECI GÓR zasiadały trzy osoby: Danuta Horn, Aleksandra Bogucka i Benedykt Kafel. Benedykt Kafel, etnograf pracujący na co dzień w Nowym Sączu, czyni ten honor do dziś i był jako jedyny „radny” na wszystkich edycjach.
Rok później Rada Artystyczna była już dwa razy liczniejsza: dołączył Leszek Chołuj oraz, po raz pierwszy, osoby zza granicy: Petér Homolka ze Słowacji i Bułgar Manol Todorow. Kolejne lata dopisywały kolejne nazwiska ważne dla folkloru polskiego i innych państw biorących udział w Festiwalu.
Wyobraźmy sobie (uczestniczący w Festiwalach niech sobie przypomną) taki obraz: ołtarz polowy obok bazyliki św. Małgorzaty, a przed nim wielobarwny tłumek kilkuset dzieci. Każda grupa ma swoje miejsce za tablicą jak wizytówką. I nie są to wyłącznie katolicy. Mało tego – często nie są to nawet chrześcijanie. Jakiej otwartości trzeba, by celebrować mszę o charakterze tak ekumenicznym? Od samego początku ŚWIĘTO DZIECI GÓR było pobłogosławione nietuzinkowymi kapelanami. Pierwszym był ksiądz prof. Józef Tischner. Gdy Ponbócek zdecydował, że już czas zaprosić filozofa-górala do siebie, przysłał Festiwalowi dobrego księdza Władysława Zązla, a gdy kapłan z Kamesznicy utrudził się już dość, śpiewane (w części) homilie zaczął głosić wspólnocie festiwalowej ksiądz dr Stanisław Kowalik.
Dopełnijmy obrazu tej dłoni, pewnie, ale i z ogromną troską dzierżącej festiwalowy wiatraczek. Od samego początku ŚWIĘTO DZIECI GÓR było ogromnym przedsięwzięciem organizacyjnym. Około pół tysiąca dzieci z różnych stron Polski i z wielu krajów. Trzeba, by miały gdzie spać, nie były głodne, mogły szybko się przemieszczać. Potrzebują wiedzieć, gdzie się przebrać i choćby którędy wejść na estradę. I dobrze by ktoś po występie dał im butelkę wody. Ale to przecież dzieci! Potrzebują też rozrywki, zabawy, no i zwyczajnie: czasu dla siebie nawzajem, by istotnie mogły się zaprzyjaźnić. A przy tym przebywają przez kilka dni w najpiękniejszym polskim województwie, więc i zobaczyć warto jak najwięcej. Terenu nie znają, więc potrzebni są piloci, a dla grup zagranicznych również tłumacze. Autokary z kierowcami. A w każdym miejscu, gdzie występują – gospodarze. A widownia? Potrzebuje karnetów, biletów, folderów… No i świat! Świat potrzebuje dowiedzieć się o najpiękniejszym dziecięcym festiwalu folklorystycznym.
Za tymi wszystkimi potrzebami od początku stoi ogromna rzesza pracowników i wolontariuszy najpierw Wojewódzkiego Ośrodka Kultury, potem Małopolskiego Centrum Kultury SOKÓŁ. A wszystkie festiwalowe nitki zawsze zbiegały się w biurze organizacyjnym. A że festiwal miał zawsze na samym wiyrsycku troskliwego jak tata dyrektora, Antoniego Malczaka, to w biurze organizacyjnym gospodarzyły, jak pełne miłości mamy: Marzanna Raińska, Liliana Olech i najdłużej, choć z przerwami: Małgorzata Kalarus.
Nigdy dość powtarzania, że Międzynarodowy Festiwal Dziecięcych Zespołów Regionalnych ŚWIĘTO DZIECI GÓR zrodził się w sercu Antoniego Malczaka, pod jego opieką rozwijał się, zmieniał, doroślał. I, jak to z dziećmi bywa, przyszedł smutny rok 2020, gdy ten dorosły młodzieniec miał się usamodzielnić, wychodząc spod rozmiłowanej w nim ojcowskiej opieki. Ale nastały dziwne miesiące pandemii i kolejna edycja, bardzo zmieniona, bo w myśl nowych mód przeprowadzona w większości „zdalnie”, mogła się odbyć dopiero w 2021. Jednak rok później nowe władze Małopolskiego Centrum Kultury SOKÓŁ, w osobach dyrektora Andrzeja Zarycha i kierownika organizacyjnego Festiwalu Piotra Gąsienicy, dołączyły do owej dłoni kierującej losami kolorowego wiatraczka, który znów zawirował nad Nowym Sączem, nieco inaczej, choć bardzo podobnie, bo nie oderwał się od owego patyka, trzonu, masztu, czyli festiwalowych zasad.
Patyk
Jakkolwiek trywialnie brzmi to słowo: patyk, jednak dobrze się kojarzy. Niejednokrotnie na estradzie ŚWIĘTA DZIECI GÓR pojawiają się patyki: w wystroju, jako rekwizyty zabaw, elementy zabawek, jak ptaszki na kółkach machające skrzydłami, dyszle miniaturowych wozów drabiniastych, czy wreszcie wiatraczków właśnie.
W naszej opowieści o Festiwalu ten patyk będzie symbolizował drogę, jaką organizatorzy przeszli przez 30 lat. Drogę, na którą każdego roku na osiem czy siedem festiwalowych dni wchodzi każdy uczestnik. Utartą ścieżkę, czy raczej mapę ścieżek, które jednak nie oddają sztywno i jednoznacznie określonej od początku przestrzeni Festiwalu, lecz zmieniają się zgodnie z duchem czasu, rozsądkiem i oczywiście nabytym wcześniej doświadczeniem.
Na tej nieco szalonej drodze ŚWIĘTA DZIECI GÓR często pojawiają się kamienie milowe, czyli wydarzenia lub zmiany. Pozostają na stałe, modyfikując obraz imprezy, albo są tylko ważnymi epizodami w historii Festiwalu.
Spójrzmy na kilka z nich, bo w tak krótkim artykule trudno byłoby uchwycić wszystkie.
Pierwszy dzień pierwszego Festiwalu, czyli 26 lipca 1992 roku, był bardzo skromny. O godzinie 11:00 zespoły (od samego początku sześć polskich i sześć zagranicznych) zaprezentowały się na ulicach Nowego Sącza, a po południu, spod Domu Kultury Kolejarza, wyszedł korowód prowadzony przez banderię jeźdźców i dorożki, w których jechali włodarze festiwalowych miast: Nowego Sącza, Muszyny, Piwnicznej i Rabki. Jak przez kolejne 25 edycji, celem korowodu był Rynek i scena pod ratuszem. Dopiero 21 lipca 2019 roku nastała ta niedziela, gdy pogoda uniemożliwiła przejście pod Ratusz i koncert inauguracyjny odbył się na hali widowiskowej.
Jednak już pierwszy dzień drugiego Festiwalu miał zupełnie inny charakter. Taki, jak przez kolejne 26 edycji. Zaczynał się mszą w Bazylice św. Małgorzaty, następnie władze miasta w ratuszu witały przedstawicieli zespołów, a wieczorny korowód i koncert inauguracyjny na Rynku potwierdzały i umacniały nową świecką tradycję z roku poprzedniego.
W naszej opowieści o Festiwalu ten patyk będzie symbolizował drogę, jaką organizatorzy przeszli przez 30 lat. Drogę, na którą każdego roku na osiem czy siedem festiwalowych dni wchodzi każdy uczestnik. Utartą ścieżkę, czy raczej mapę ścieżek, które jednak nie oddają sztywno i jednoznacznie określonej od początku przestrzeni Festiwalu, lecz zmieniają się zgodnie z duchem czasu, rozsądkiem i oczywiście nabytym wcześniej doświadczeniem.
Na tej nieco szalonej drodze ŚWIĘTA DZIECI GÓR często pojawiają się kamienie milowe, czyli wydarzenia lub zmiany. Pozostają na stałe, modyfikując obraz imprezy, albo są tylko ważnymi epizodami w historii Festiwalu.
Spójrzmy na kilka z nich, bo w tak krótkim artykule trudno byłoby uchwycić wszystkie.
Pierwszy dzień pierwszego Festiwalu, czyli 26 lipca 1992 roku, był bardzo skromny. O godzinie 11:00 zespoły (od samego początku sześć polskich i sześć zagranicznych) zaprezentowały się na ulicach Nowego Sącza, a po południu, spod Domu Kultury Kolejarza, wyszedł korowód prowadzony przez banderię jeźdźców i dorożki, w których jechali włodarze festiwalowych miast: Nowego Sącza, Muszyny, Piwnicznej i Rabki. Jak przez kolejne 25 edycji, celem korowodu był Rynek i scena pod ratuszem. Dopiero 21 lipca 2019 roku nastała ta niedziela, gdy pogoda uniemożliwiła przejście pod Ratusz i koncert inauguracyjny odbył się na hali widowiskowej.
Jednak już pierwszy dzień drugiego Festiwalu miał zupełnie inny charakter. Taki, jak przez kolejne 26 edycji. Zaczynał się mszą w Bazylice św. Małgorzaty, następnie władze miasta w ratuszu witały przedstawicieli zespołów, a wieczorny korowód i koncert inauguracyjny na Rynku potwierdzały i umacniały nową świecką tradycję z roku poprzedniego.
Jak się okazało w kolejnych latach, jedne wydarzenia zakorzeniały się w żyznej glebie Festiwalu, inne były raczej efemerydami, eksperymentem, który padł raczej na kamienie i owocu nie wydał. Podczas pierwszej edycji takim jednorazowym wydarzeniem była zabawa na zakończenie soboty 1 sierpnia 1992. Koncert zespołu francuskiego i MAŁYCH LACHÓW odbył się już o 17:00 w namiocie, a o 20:30 zabawę na Rynku dla festiwalowych gości i mieszkańców Nowego Sącza prowadzili Majka Jeżowska i Rudi Schubert. Następnego dnia odbył się o godzinie 17:00 pierwszy koncert finałowy.
Jednak już rok później sobota 31 lipca 1993 przyniosła mieszkańcom Nowego Sącza maraton. O 18:00 wystąpił zespół turecki i MALI SPISZACY, a koncert finałowy nieliczni widzowie mogli obejrzeć już o 19:30. Nieliczni, gdyż na samym początku nowosądecka scena w namiocie nie cieszyła się dużym powodzeniem. Inaczej rzecz miała się z estradami w regionie. Być może dlatego drugi Festiwal zakończył się w Poroninie. W niedzielny poranek ulicami tej znanej podhalańskiej miejscowości przeszedł korowód ŚWIĘTA DZIECI GÓR, o godzinie 14:00 odbyła się ekumeniczna msza, dwie godziny później – koncert, a wieczór zwieńczono ogniskiem, które tym samym na lata weszło do tradycji ostatnich wieczorów Festiwalu. Jednak już od roku 1994 „ta ostatnia niedziela” zaczynała się tak jak pierwsza: mszą w bazylice św. Małgorzaty, a kończyła koncertem w namiocie, a po kilku latach w hali widowiskowej nad Kamienicą.
I tak jak w każde popołudnie każdej pierwszej niedzieli Festiwalu ulicami miasta, tak ruszył barwny korowód kolejnych Świąt wplatając się w historię Nowego Sącza i Małopolski.
Trzeci Festiwal był zarazem pierwszym, gdy w ostatniej chwili zespół odwołał swój przyjazd. W sukurs przyszli przyjaciele z Ukrainy. Wtedy dzieci z zespołu KROKUSY (Jeleśnia) uczyły się kamrackich tańców z zespołem TĘCZA (Gródek na Podolu). I tak się czasem działo. Na przykład podczas jubileuszowego 10. Festiwalu w 2002 roku nie przyjechały, informując o tym w ostatniej chwili, dwa zespoły. I tak w miejsce zespołu z Mołdawii przyjechały znów dzieci z Ukrainy, zespół DŻERELCE (Stryj), a małe Chinki z Szanghaju zostały zastąpione przez polonijny zespół MŁODA KAROLINKA z Londynu. Cztery lata później również polonijny zespół z Kanady, BIAŁY ORZEŁ, mógł wziąć udział w festiwalu nie tylko gościnnie, jak pierwotnie zaplanowano, ale w pełnym wymiarze, gdyż nie dojechał zespół z Rumunii. Od roku 2016 organizatorzy zdecydowali się zapraszać o jeden zespół zagraniczny więcej. Trójka kamracka też nieźle brzmi, a przy okazji jest mniejszy kłopot, jeśli jakiś zespół nie dojedzie, a i ostatni koncert narodowy ma podobny wymiar, jak wszystkie pozostałe. Do tego momentu był pozbawiony zapowiedzi następnego dnia i tym samym znacznie krótszy.
Ta zmiana z roku 2016 jest przykładem wielu innych, które organizatorzy ŚWIĘTA DZIECI GÓR wprowadzali przez 30 lat, by Festiwal był coraz lepszy, coraz bardziej przyjazny dla dzieci, bo to one są tu zawsze najważniejsze.
By przedstawić wszystkie większe lub mniejsze kamienie milowe, wypadałoby napisać książkę…
Może jeszcze jedna ciekawostka również dotycząca roku 2016. Pierwsze dwie edycje odbywały się między ostatnią niedzielą lipca, a pierwszą niedzielą sierpnia. Od trzeciej wprowadzono zasadę: ostatni pełny tydzień lipca. A jednak przyszedł rok 2016, a wraz z nim Światowe Dni Młodzieży w Krakowie i 24. ŚWIĘTO DZIECI GÓR musiało się odbyć już między 10 a 17 lipca.
Jednak już rok później sobota 31 lipca 1993 przyniosła mieszkańcom Nowego Sącza maraton. O 18:00 wystąpił zespół turecki i MALI SPISZACY, a koncert finałowy nieliczni widzowie mogli obejrzeć już o 19:30. Nieliczni, gdyż na samym początku nowosądecka scena w namiocie nie cieszyła się dużym powodzeniem. Inaczej rzecz miała się z estradami w regionie. Być może dlatego drugi Festiwal zakończył się w Poroninie. W niedzielny poranek ulicami tej znanej podhalańskiej miejscowości przeszedł korowód ŚWIĘTA DZIECI GÓR, o godzinie 14:00 odbyła się ekumeniczna msza, dwie godziny później – koncert, a wieczór zwieńczono ogniskiem, które tym samym na lata weszło do tradycji ostatnich wieczorów Festiwalu. Jednak już od roku 1994 „ta ostatnia niedziela” zaczynała się tak jak pierwsza: mszą w bazylice św. Małgorzaty, a kończyła koncertem w namiocie, a po kilku latach w hali widowiskowej nad Kamienicą.
I tak jak w każde popołudnie każdej pierwszej niedzieli Festiwalu ulicami miasta, tak ruszył barwny korowód kolejnych Świąt wplatając się w historię Nowego Sącza i Małopolski.
Trzeci Festiwal był zarazem pierwszym, gdy w ostatniej chwili zespół odwołał swój przyjazd. W sukurs przyszli przyjaciele z Ukrainy. Wtedy dzieci z zespołu KROKUSY (Jeleśnia) uczyły się kamrackich tańców z zespołem TĘCZA (Gródek na Podolu). I tak się czasem działo. Na przykład podczas jubileuszowego 10. Festiwalu w 2002 roku nie przyjechały, informując o tym w ostatniej chwili, dwa zespoły. I tak w miejsce zespołu z Mołdawii przyjechały znów dzieci z Ukrainy, zespół DŻERELCE (Stryj), a małe Chinki z Szanghaju zostały zastąpione przez polonijny zespół MŁODA KAROLINKA z Londynu. Cztery lata później również polonijny zespół z Kanady, BIAŁY ORZEŁ, mógł wziąć udział w festiwalu nie tylko gościnnie, jak pierwotnie zaplanowano, ale w pełnym wymiarze, gdyż nie dojechał zespół z Rumunii. Od roku 2016 organizatorzy zdecydowali się zapraszać o jeden zespół zagraniczny więcej. Trójka kamracka też nieźle brzmi, a przy okazji jest mniejszy kłopot, jeśli jakiś zespół nie dojedzie, a i ostatni koncert narodowy ma podobny wymiar, jak wszystkie pozostałe. Do tego momentu był pozbawiony zapowiedzi następnego dnia i tym samym znacznie krótszy.
Ta zmiana z roku 2016 jest przykładem wielu innych, które organizatorzy ŚWIĘTA DZIECI GÓR wprowadzali przez 30 lat, by Festiwal był coraz lepszy, coraz bardziej przyjazny dla dzieci, bo to one są tu zawsze najważniejsze.
By przedstawić wszystkie większe lub mniejsze kamienie milowe, wypadałoby napisać książkę…
Może jeszcze jedna ciekawostka również dotycząca roku 2016. Pierwsze dwie edycje odbywały się między ostatnią niedzielą lipca, a pierwszą niedzielą sierpnia. Od trzeciej wprowadzono zasadę: ostatni pełny tydzień lipca. A jednak przyszedł rok 2016, a wraz z nim Światowe Dni Młodzieży w Krakowie i 24. ŚWIĘTO DZIECI GÓR musiało się odbyć już między 10 a 17 lipca.
Skrzydła
Są najbardziej ruchliwe, przyciągające uwagę, barwne. A zatem będą symbolizować to, co dzieje się na scenie, czy raczej scenach ŚWIĘTA DZIECI GÓR. Skrzydła wiatraczka to zespoły dziecięce z niemal wszystkich kontynentów i z wszystkich górskich regionów Polski. Łatwo policzyć, że uczestniczyło ich w Festiwalu przez te 30 lat ponad 350.
To może wymienię:
Żartowałem! Znów nie starczyłoby książki, by nie tylko wymienić, ale i napisać skąd przyjechali, jaki mieli program, czym zachwycili Radę Artystyczną, a czym nowosądecką widownię…
Gwoli kronikarskiego obowiązku wymieńmy tych, którzy wzięli udział w historycznym Święcie w roku 1992. Pierwszym zespołem, który wystąpił na ŚWIĘCIE DZIECI GÓR, były Sądeczoki. Gospodarze tworzyli parę kamracką ze Słowakami. Zespół BEZÁČIK, choć przyjechał z Bratysławy, to jeszcze nie ze stolicy. Na oficjalne powstanie Słowacji trzeba będzie poczekać kolejne pół roku. Drugim polskim zespołem byli ORAWIANIE z Lipnicy Murowanej, a ponieważ regulamin Festiwalu dopuszcza uczestnictwo jednego zespołu z regionów niekoniecznie górskich, ich parą kamracką był polonijny zespół KAROLINKA z Brześcia. Po dniu białoruskim nastał dzień włoski, a MALI ŚWARNI z Nowego Targu nie opuszczali na krok przyjaciół z zespołu I PICCOLI (Minturno). W sierpniu 1992 mijał niewiele ponad rok od powstania Słowenii. Przebrzmiały już echa wojny dziesięciodniowej, choć niestety w Bośni i Hercegowinie toczono krwawe walki, które miały trwać jeszcze przez trzy lata. Ze słoweńskich Kranj przyjechał JAKOB ALJAŽ i przez tydzień zadzierzgał więzy kamractwa z zespołem JAWORZYNA (Międzybrodzie). Historia uczy, że znane powiedzenie o „dwóch bratankach” ma głębokie uzasadnienie w równie głębokich dziejach obu naszych narodów. Dobrze zatem, że i na pierwszym Festiwalu dziecięcej przyjaźni pojawił się zespół ŐRDŐGSZŐVŐ z węgierskiego Sárospataka, a dzieci Średniogórza Północnowęgierskiego i Gór Zemplińskich mogły, jak ich dziadowie i pradziadowie, bratać się z Polakami z Brennej (BUKOWE GRONICZKI). Obrazu pierwszego w dziejach ŚWIĘTA DZIECI GÓR kamractwa dopełniła przyjaźń polsko-francuska między MAŁYMI LACHAMI z Nowego Sącza a LES DRÔLES DE SAINTONGE (Saintes).
Gdy wiatraczek się kręci, w sposób niewidoczny zmienia prądy powietrza. Międzynarodowy Festiwal Dziecięcych Zespołów Regionalnych ŚWIĘTO DZIECI GÓR również zaburzył kulturową rzeczywistość. Mówi się, że dzięki niemu powstała polska szkoła folkloru dziecięcego. Katedrą owej szkoły było 21 edycji Ogólnopolskich Warsztatów Instruktorskich, gdzie instruktorzy poznawali folklor dziecięcy na żywym, czy wręcz żywiołowym, „materiale” tańczącym, śpiewającym i bawiącym się na festiwalowej scenie, podczas rozmów Rady Artystycznej z kierownikami zespołów oraz dzięki wykładom, warsztatom, wyjazdom w teren. Bardzo często zdarzało się, że uczestnicy Warsztatów zjawiali się na Święcie, świadomi jego założeń, ze znakomitymi przedstawieniami. Jednak nie tylko Warsztaty! Jeszcze w 2005 roku mistrzowie z Rady Artystycznej zżymali się na akordeony w kapelach (Aleksandra Szurmiak-Bogucka) czy na to, że dzieci na polanach lub halach raczej nie bawiły się w ludowych strojach świątecznych (Benedykt Kafel). Efekt? Małe dzieci występują na scenie w „Jadwisiach”, a cała rzesza młodych heligonistów gra na instrumentach odnalezionych na strychach lub po prostu specjalnie wykonanych, bo nagle zaistniał popyt na heligonki.
ŚWIĘTO DZIECI GÓR zmieniło i wciąż zmienia folklorystyczną rzeczywistość. To nie ulega kwestii. Natomiast jaki jest wymiar tych zmian? To już należałoby pozostawić badaczom w nadziei, że znajdą się zapaleńcy gotowi opisać dziedzictwo najpiękniejszego Festiwalu dziecięcego na świecie. My tymczasem popatrzymy na uczestników jubileuszowego, 30. ŚWIĘTA DZIECI GÓR. Nieco skróconego, bo trwa tylko od niedzieli do soboty i występuje w związku z tym jedenaście zespołów (cztery pary i jedna trójka kamracka), w nowym miejscu, bo od 2021 w Amfiteatrze Parku Strzeleckiego. A zagraniczne zespoły przyjadą z całego świata!
Niech barwne skrzydła festiwalowego wiatraczka nadal zmieniają rzeczywistość. Szczególnie w ten najważniejszy sposób, gdy „dziecięca przyjaźń buduje pokój świata dorosłych”.
To może wymienię:
Żartowałem! Znów nie starczyłoby książki, by nie tylko wymienić, ale i napisać skąd przyjechali, jaki mieli program, czym zachwycili Radę Artystyczną, a czym nowosądecką widownię…
Gwoli kronikarskiego obowiązku wymieńmy tych, którzy wzięli udział w historycznym Święcie w roku 1992. Pierwszym zespołem, który wystąpił na ŚWIĘCIE DZIECI GÓR, były Sądeczoki. Gospodarze tworzyli parę kamracką ze Słowakami. Zespół BEZÁČIK, choć przyjechał z Bratysławy, to jeszcze nie ze stolicy. Na oficjalne powstanie Słowacji trzeba będzie poczekać kolejne pół roku. Drugim polskim zespołem byli ORAWIANIE z Lipnicy Murowanej, a ponieważ regulamin Festiwalu dopuszcza uczestnictwo jednego zespołu z regionów niekoniecznie górskich, ich parą kamracką był polonijny zespół KAROLINKA z Brześcia. Po dniu białoruskim nastał dzień włoski, a MALI ŚWARNI z Nowego Targu nie opuszczali na krok przyjaciół z zespołu I PICCOLI (Minturno). W sierpniu 1992 mijał niewiele ponad rok od powstania Słowenii. Przebrzmiały już echa wojny dziesięciodniowej, choć niestety w Bośni i Hercegowinie toczono krwawe walki, które miały trwać jeszcze przez trzy lata. Ze słoweńskich Kranj przyjechał JAKOB ALJAŽ i przez tydzień zadzierzgał więzy kamractwa z zespołem JAWORZYNA (Międzybrodzie). Historia uczy, że znane powiedzenie o „dwóch bratankach” ma głębokie uzasadnienie w równie głębokich dziejach obu naszych narodów. Dobrze zatem, że i na pierwszym Festiwalu dziecięcej przyjaźni pojawił się zespół ŐRDŐGSZŐVŐ z węgierskiego Sárospataka, a dzieci Średniogórza Północnowęgierskiego i Gór Zemplińskich mogły, jak ich dziadowie i pradziadowie, bratać się z Polakami z Brennej (BUKOWE GRONICZKI). Obrazu pierwszego w dziejach ŚWIĘTA DZIECI GÓR kamractwa dopełniła przyjaźń polsko-francuska między MAŁYMI LACHAMI z Nowego Sącza a LES DRÔLES DE SAINTONGE (Saintes).
Gdy wiatraczek się kręci, w sposób niewidoczny zmienia prądy powietrza. Międzynarodowy Festiwal Dziecięcych Zespołów Regionalnych ŚWIĘTO DZIECI GÓR również zaburzył kulturową rzeczywistość. Mówi się, że dzięki niemu powstała polska szkoła folkloru dziecięcego. Katedrą owej szkoły było 21 edycji Ogólnopolskich Warsztatów Instruktorskich, gdzie instruktorzy poznawali folklor dziecięcy na żywym, czy wręcz żywiołowym, „materiale” tańczącym, śpiewającym i bawiącym się na festiwalowej scenie, podczas rozmów Rady Artystycznej z kierownikami zespołów oraz dzięki wykładom, warsztatom, wyjazdom w teren. Bardzo często zdarzało się, że uczestnicy Warsztatów zjawiali się na Święcie, świadomi jego założeń, ze znakomitymi przedstawieniami. Jednak nie tylko Warsztaty! Jeszcze w 2005 roku mistrzowie z Rady Artystycznej zżymali się na akordeony w kapelach (Aleksandra Szurmiak-Bogucka) czy na to, że dzieci na polanach lub halach raczej nie bawiły się w ludowych strojach świątecznych (Benedykt Kafel). Efekt? Małe dzieci występują na scenie w „Jadwisiach”, a cała rzesza młodych heligonistów gra na instrumentach odnalezionych na strychach lub po prostu specjalnie wykonanych, bo nagle zaistniał popyt na heligonki.
ŚWIĘTO DZIECI GÓR zmieniło i wciąż zmienia folklorystyczną rzeczywistość. To nie ulega kwestii. Natomiast jaki jest wymiar tych zmian? To już należałoby pozostawić badaczom w nadziei, że znajdą się zapaleńcy gotowi opisać dziedzictwo najpiękniejszego Festiwalu dziecięcego na świecie. My tymczasem popatrzymy na uczestników jubileuszowego, 30. ŚWIĘTA DZIECI GÓR. Nieco skróconego, bo trwa tylko od niedzieli do soboty i występuje w związku z tym jedenaście zespołów (cztery pary i jedna trójka kamracka), w nowym miejscu, bo od 2021 w Amfiteatrze Parku Strzeleckiego. A zagraniczne zespoły przyjadą z całego świata!
Niech barwne skrzydła festiwalowego wiatraczka nadal zmieniają rzeczywistość. Szczególnie w ten najważniejszy sposób, gdy „dziecięca przyjaźń buduje pokój świata dorosłych”.
Kamil Cyganik