Na ten wieczór, przedostatni narodowy, wzywa trąba Krzysztofa i zaprasza spokojną obecnością na scenę dwoje dzieci z Zębu z kosturem.
Prowadzący przedstawia Radę Artystyczną, a obok niego uwija się cicha postać w dżins ubrana. To Piotr Droździk, obecny na wszystkich wydarzeniach związanych z 30. ŚWIĘTEM DZIECI GÓR, bo jest naszym fotografem. Jego zdjęcia z poprzednich edycji można zobaczyć przed Amfiteatrem i na nowosądeckim Rynku. Warto!
Mamy dziś, 27 lipca, na widowni wyjątkowych gości. Wyjątkowych dlatego, że związanych z dzisiejszymi i jutrzejszymi zespołami. Krzysiu Trebunia-Tutka wita zatem Anitę Żegleń, wójta gminy Poronin i Dagmarę Szymańską-Żyglicką, pracującą na co dzień w Konsulacie Generalnym Rzeczypospolitej Polskiej w Houston. Jest też na widowni Magdalena Majka, wiceprezydent Miasta Nowego Sącza oraz Renata Seruga-Tokarz, skarbnik Miasta Nowego Sącza.
Na scenie stoi mała kapliczka. Niby z boku, ale przecież to ona jest pretekstem, dla którego w majowe popołudnie zacznie się coś tu dziać.
Czterej pancerni… wiem, przesadzam, czterej muszkieterowie… no to już bliżej. Czterej górale. Mali górale. Jeden z gęślami, przysiadł na pniu, zagrał, potem na fujareczce… pozostali trzej legli sobie koło niego. Jeden nawet zaśpiewa do tej fujarki, ale tak od niechcenia. Pomyślą, co by tu zjedli na obiad.
Dziewczyny podeszły ich po cichu. Wystraszyły, co łatwe nie było, bo dziewczyn moc. Starsze i młodsze, każda inaczej ubrana, normalnie, jako się szło na majówkę po pracy.
„W moim ogródecku kwiotek na kwiotecku…” i kolejne piękne śpiewy, wielogłosowe, takie, co to dają czas echu, by się odbiło od stoków i wróciło spokojną falą dźwięku.
Starsze dziewczęta, choć piękny jest ich śpiew, to przecież monopolu na niego nie mają, więc i młodsze ślą swoje nuty w stronę hal po drugiej stronie przełęczy. A one sobie też „przytańcują”, w kółeczku, przez chwilę…
Chłopaki dostały od dziewcząt kukiełki, za to pokręcą powrozem. Wiadomo: jak skakanka, która dziewczyna więcej skoczy. I każda kolejna się dowiaduje, że „hipkać” nie umie.
Parytet na scenie się wyrównuje, gdy wchodzi większa grupa chłopaków. Portki białe, z parzenicami i koszule lniane lub płócienne. Jak dziewczęta miały swoje „zawody” w skakaniu, tak chłopcy mają swoje: w tańcu na pniaku, który zatańczy, a który spadnie.
Znów gęśle i apel do kogutka, by nie siadał w ogródku. Z tyłu gdzieś chłopaki walczą na kije, obok maleńkie dziewuszki tańczą, czy raczej podskakują do taktu w parze, inne siedzą, wianki plotą, chłopaki udają, że na kijach wtórują skrzypcom. A z przodu już para tańczy: on i ona.
„Nie po wionkach!” No bo jak to tak, jeden chłopak na rękach, drugi trzyma go za nogi. Trochę jak taczki, ale żeby po dopiero co uplecionych wiankach. No się nie godzi.
Dwie pary tańczą do melodii gęślami wyczarowanej.
Między chłopakami zaiskrzyło. Zawrzała ta cząstka zbójnickiej krwi, która być może gdzieś tam w każdym z nich, a może i w każdym z nas. Ale rozsądku jest więcej, więc jeden z cechami przywódczymi rozdziela bijących się, no i skoro już geny zbójnickie się ujawniły, to „trza” zbójnickiego popróbować.
I właśnie jak raz na tego zbójnickiego wchodzi para dorosłych. Jak to tak, pod kapliczką? Z ciupagami?
Uspakaja się towarzystwo, podchodzi do kapliczki. „W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego”, a zaraz potem gęśle, które do tej pory do zbójnickiego grały, teraz: „Po górach dolinach rozlega się głos…” A na koniec pouczenie, jak to się trzeba przeżegnać. Ze śpiewem „Chwolcie łąki umajone” schodzą ze sceny.
A ja kłaniam się nisko grupie MAŁY ZBÓJNICEK, że choć przyjechali tu z kapelą, że ta kapela grała im podczas zapowiedzi i na koncercie inauguracyjnym, i pewnie jeszcze zagra na finałowym, to na tym występie swoim dziecięcym nie szukali pretekstu, by prym, sekund i małe basy wprowadzić, a pozostali przy skrzypcach i fujarce. To piękne!
Zespół z Kenii JAMBO KIDS PRODUCTION. Do czego porównać ich przybycie, ich ofiarność? Myślę, że do tej wdowy, która wrzucając tylko jeden grosz, dwa pieniążki, oddała wszystko, co miała. Nie twierdzę, że inne zespoły dały z tego, co im zbywa. Mam świadomość, że dla każdej z występujących w tym roku grup przyjazd tutaj wiązał się z ogromnymi kosztami, jednak JAMBO KIDS PRODUCTION musieli znacząco okroić swój skład, przezwyciężyć trudności związane z rozruchami w ich kraju, a przede wszystkim z wycofaniem się sponsora. Chcieli jednak, byśmy zapamiętali ich nie tylko jako radosnych, muzykalnych, czujących rytm, ale przede wszystkim - słownych.
Muzykant jeden, gra na bębnach. Ale przecież najlepszym, najdoskonalszym instrumentem jest ludzki głos, więc zarówno bębniarz jak i jeszcze dwie osoby obok wyśpiewują linię melodyczną.
Nieduża grupka sześciu dziewcząt tańczy taniec znad Jeziora Wiktorii. Ich ruchy mają naśladować fale akwenu, co łatwiej wyczuć, widząc błękit dominujący w stroju, który poza tym przykuwa uwagę wielobarwnością, choć nawet niewprawne oko dostrzeże, że to stylizacja imitująca oryginalne stroje. Ale nie to w tym najważniejsze. Ważne, że są. Z tą autentyczną dziecięcością, która w samej swej istocie niczym się nie różni od dziecięctwa małych górali podhalańskich z Zębu.
Tańczą dziewczęta. Dwaj chłopcy stoją, jak strażnicy spokoju i bezpieczeństwa: z tarczami i dzidami. Tancerki czasem wykonują ruchy synchroniczne, ale są również chwile indywidualnych popisów tanecznych.
Oczywiście nie idzie nic zrozumieć z tego, co śpiewają kenijskie dzieci. No może poza tym jednym momentem, gdy na końcu wersu pojawia się jakże znane, a nawet bliskie „Hakuna Matata”, a jeszcze więcej radości i zaangażowania wśród nowosądeckiej publiki wywołują znanymi nutami Shakiry. „Waka waka” publiczność nawet próbuje śpiewać razem z małymi artystami. Tak, to prawdziwie jest czas dla Afryki na ŚWIĘCIE DZIECI GÓR.
A mnie tak bardzo żal tej części zespołu, która przyjechać nie mogła. Jaki ogromny dramat zapewne się tam rozegrał. Radość jednych, żal drugich, a w tym wszystkim kierowniczka zespołu, która jest zmuszona wybrać. Pomyślmy ciepło podczas finałowego koncertu o tych dzieciach z JAMBO KIDS PRODUCTION, które zostały w domu. Pożegnajmy ich w sobotę, tak gorąco, jak dziś dziękowaliśmy za gorący, afrykański występ. Ta odrobina Czarnego Lądu przydałaby się wczoraj, gdy takim chłodem wionął Amfiteatr.
Mamy dziś, 27 lipca, na widowni wyjątkowych gości. Wyjątkowych dlatego, że związanych z dzisiejszymi i jutrzejszymi zespołami. Krzysiu Trebunia-Tutka wita zatem Anitę Żegleń, wójta gminy Poronin i Dagmarę Szymańską-Żyglicką, pracującą na co dzień w Konsulacie Generalnym Rzeczypospolitej Polskiej w Houston. Jest też na widowni Magdalena Majka, wiceprezydent Miasta Nowego Sącza oraz Renata Seruga-Tokarz, skarbnik Miasta Nowego Sącza.
Na scenie stoi mała kapliczka. Niby z boku, ale przecież to ona jest pretekstem, dla którego w majowe popołudnie zacznie się coś tu dziać.
Czterej pancerni… wiem, przesadzam, czterej muszkieterowie… no to już bliżej. Czterej górale. Mali górale. Jeden z gęślami, przysiadł na pniu, zagrał, potem na fujareczce… pozostali trzej legli sobie koło niego. Jeden nawet zaśpiewa do tej fujarki, ale tak od niechcenia. Pomyślą, co by tu zjedli na obiad.
Dziewczyny podeszły ich po cichu. Wystraszyły, co łatwe nie było, bo dziewczyn moc. Starsze i młodsze, każda inaczej ubrana, normalnie, jako się szło na majówkę po pracy.
„W moim ogródecku kwiotek na kwiotecku…” i kolejne piękne śpiewy, wielogłosowe, takie, co to dają czas echu, by się odbiło od stoków i wróciło spokojną falą dźwięku.
Starsze dziewczęta, choć piękny jest ich śpiew, to przecież monopolu na niego nie mają, więc i młodsze ślą swoje nuty w stronę hal po drugiej stronie przełęczy. A one sobie też „przytańcują”, w kółeczku, przez chwilę…
Chłopaki dostały od dziewcząt kukiełki, za to pokręcą powrozem. Wiadomo: jak skakanka, która dziewczyna więcej skoczy. I każda kolejna się dowiaduje, że „hipkać” nie umie.
Parytet na scenie się wyrównuje, gdy wchodzi większa grupa chłopaków. Portki białe, z parzenicami i koszule lniane lub płócienne. Jak dziewczęta miały swoje „zawody” w skakaniu, tak chłopcy mają swoje: w tańcu na pniaku, który zatańczy, a który spadnie.
Znów gęśle i apel do kogutka, by nie siadał w ogródku. Z tyłu gdzieś chłopaki walczą na kije, obok maleńkie dziewuszki tańczą, czy raczej podskakują do taktu w parze, inne siedzą, wianki plotą, chłopaki udają, że na kijach wtórują skrzypcom. A z przodu już para tańczy: on i ona.
„Nie po wionkach!” No bo jak to tak, jeden chłopak na rękach, drugi trzyma go za nogi. Trochę jak taczki, ale żeby po dopiero co uplecionych wiankach. No się nie godzi.
Dwie pary tańczą do melodii gęślami wyczarowanej.
Między chłopakami zaiskrzyło. Zawrzała ta cząstka zbójnickiej krwi, która być może gdzieś tam w każdym z nich, a może i w każdym z nas. Ale rozsądku jest więcej, więc jeden z cechami przywódczymi rozdziela bijących się, no i skoro już geny zbójnickie się ujawniły, to „trza” zbójnickiego popróbować.
I właśnie jak raz na tego zbójnickiego wchodzi para dorosłych. Jak to tak, pod kapliczką? Z ciupagami?
Uspakaja się towarzystwo, podchodzi do kapliczki. „W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego”, a zaraz potem gęśle, które do tej pory do zbójnickiego grały, teraz: „Po górach dolinach rozlega się głos…” A na koniec pouczenie, jak to się trzeba przeżegnać. Ze śpiewem „Chwolcie łąki umajone” schodzą ze sceny.
A ja kłaniam się nisko grupie MAŁY ZBÓJNICEK, że choć przyjechali tu z kapelą, że ta kapela grała im podczas zapowiedzi i na koncercie inauguracyjnym, i pewnie jeszcze zagra na finałowym, to na tym występie swoim dziecięcym nie szukali pretekstu, by prym, sekund i małe basy wprowadzić, a pozostali przy skrzypcach i fujarce. To piękne!
Zespół z Kenii JAMBO KIDS PRODUCTION. Do czego porównać ich przybycie, ich ofiarność? Myślę, że do tej wdowy, która wrzucając tylko jeden grosz, dwa pieniążki, oddała wszystko, co miała. Nie twierdzę, że inne zespoły dały z tego, co im zbywa. Mam świadomość, że dla każdej z występujących w tym roku grup przyjazd tutaj wiązał się z ogromnymi kosztami, jednak JAMBO KIDS PRODUCTION musieli znacząco okroić swój skład, przezwyciężyć trudności związane z rozruchami w ich kraju, a przede wszystkim z wycofaniem się sponsora. Chcieli jednak, byśmy zapamiętali ich nie tylko jako radosnych, muzykalnych, czujących rytm, ale przede wszystkim - słownych.
Muzykant jeden, gra na bębnach. Ale przecież najlepszym, najdoskonalszym instrumentem jest ludzki głos, więc zarówno bębniarz jak i jeszcze dwie osoby obok wyśpiewują linię melodyczną.
Nieduża grupka sześciu dziewcząt tańczy taniec znad Jeziora Wiktorii. Ich ruchy mają naśladować fale akwenu, co łatwiej wyczuć, widząc błękit dominujący w stroju, który poza tym przykuwa uwagę wielobarwnością, choć nawet niewprawne oko dostrzeże, że to stylizacja imitująca oryginalne stroje. Ale nie to w tym najważniejsze. Ważne, że są. Z tą autentyczną dziecięcością, która w samej swej istocie niczym się nie różni od dziecięctwa małych górali podhalańskich z Zębu.
Tańczą dziewczęta. Dwaj chłopcy stoją, jak strażnicy spokoju i bezpieczeństwa: z tarczami i dzidami. Tancerki czasem wykonują ruchy synchroniczne, ale są również chwile indywidualnych popisów tanecznych.
Oczywiście nie idzie nic zrozumieć z tego, co śpiewają kenijskie dzieci. No może poza tym jednym momentem, gdy na końcu wersu pojawia się jakże znane, a nawet bliskie „Hakuna Matata”, a jeszcze więcej radości i zaangażowania wśród nowosądeckiej publiki wywołują znanymi nutami Shakiry. „Waka waka” publiczność nawet próbuje śpiewać razem z małymi artystami. Tak, to prawdziwie jest czas dla Afryki na ŚWIĘCIE DZIECI GÓR.
A mnie tak bardzo żal tej części zespołu, która przyjechać nie mogła. Jaki ogromny dramat zapewne się tam rozegrał. Radość jednych, żal drugich, a w tym wszystkim kierowniczka zespołu, która jest zmuszona wybrać. Pomyślmy ciepło podczas finałowego koncertu o tych dzieciach z JAMBO KIDS PRODUCTION, które zostały w domu. Pożegnajmy ich w sobotę, tak gorąco, jak dziś dziękowaliśmy za gorący, afrykański występ. Ta odrobina Czarnego Lądu przydałaby się wczoraj, gdy takim chłodem wionął Amfiteatr.
Kamil Cyganik
kierownik biura prasowego Festiwalu