Blisko, coraz bliżej

dzieci siedzą przy stołach, wkładają rośliny do słoików wypełnionych ziemią
Coraz bliżej, bo to już nie Daleki Wschód czy Afryka, ale bałkańska Europa. A i Roztocze bliżej niż Mazury!
We wtorek wiatraczki, w środę lalki. Lalki motanki. Takie zabawki „z odzysku”, żeby jeszcze nie wyrzucać starych, wykorzystanych wcześniej i już niepotrzebnych naturalnych tkanin. Taką lalkę wypełniamy również tym, co natura dała: ryżem, grochem, zbożem… To oczywiście kolejne warsztaty tym razem prowadzone przez panią Barbarę Jędrzejek z ZAGRODY NA JĘDRZEJÓWCE. A ponieważ to, co dobre na ŚWIĘCIE DZIECI GÓR chadza zwykle parami (jak kamrat z kamratem), więc oczywiście były i drugie zajęcia. Pani Agnieszka Bylica również sięgnęła do natury, ale takiej wciąż jeszcze żywej. Wzięła razem z dziećmi jej okruchy (paprocie, sukulenty…) i stworzyła dla nich, dla tych roślin malutkie mikroświaty w dużych słojach.
Józek Broda każdy wieczorny koncert zaczyna strofami „Rozmowy wieczornej” Adama Mickiewicza „Z Tobą ja gadam, co królujesz w niebie…”. A zaraz potem dudy Józka, skrzypce Krzysztofa i śpiew o swobodzie zaczynają środowy wieczór. Nazwa Istebna pozwala Józkowi nawiązać do słowa „iste” czyli pewne. Jak zaiste.

Czy się pomylę, jeśli powiem, że dla większości z nas, powtarzam: większości, hasło Bułgaria łączy się automatycznie z Warną, Burgas, Złotymi Piaskami, czyli po prostu ze słonecznym wybrzeżem Morza Czarnego? Czy pomyślimy  o Bułgarii jako o kraju górzystym? Tymczasem góry stanowią 60% tego kraju. Ale dlaczego ja właściwie piszę o Bułgarii, a nie o Macedonii, która znacznie bardziej powinna nas dziś interesować? Z bardzo prozaicznego powodu: w Bułgarii byłem i nie tylko nad morzem, ale również właśnie w tych górach, przez które przebiega granica z Macedonią. Granice są umowne, góry – nie.

I nagle… po absolutnie obco brzmiących językach z Indii i Afryki, słowa prawie jak po polsku brzmiące: „Ogień się pali”, tak bliskie, tak słowiańskie. Bo przecież ogień, to jedno z tych pierwotnych słów, które pewnie w większości pokrewnych języków indoeuropejskich zabrzmi podobnie. A ognisko jest w garncu na scenie. Łatwo je znieść, by mógł swobodnie ruszyć ten charakterystyczny korowód z wiodącym chłopakiem, który wymachuje… chustką? No nie ma bałkańskiego zespołu bez tego tańca. Potem w rzędach chłopcy osobno, osobno dziewczęta. Znów się przeplatają. Dłużej w prawo, krótko w lewo, trochę w miejscu i znów w prawo. Niespiesznie do przodu. Tak tańczą dzieci z zespołu KITKA z Istibajny w Macedonii.

Męski śpiew nadaje tempo pracy dziewczętom, które wyszły na scenę z koszyczkami i zbierają… właśnie, co? Na grzyby za szybko i tak jakby w jednym miejscu, więc może borówki? (osobom spoza Małopolski podpowiem: chodzi o te fioletowe kulki, które nazywacie czarnymi jagodami). Kosze, jeśli nie borówkami, to na pewno wyobraźnią już napełnione, więc dziewczęta mogą ruszyć w swój taniec.

Długie taśmy tną obraz sceny na krzyż, ale tylko przez tę krótką chwilę męskiego śpiewu. I znowu taniec w szeregach. Dłonie trzymają mocno paski koleżanek albo kolegów z prawej i z lewej, potem dłonie na ramionach kamratów z zespołu, jak w tańcu Greka Zorby.

Głęboki ukłon z dalekiej Macedonii i kicamy przez całą Europę Środkową… Gdzie?


Wczoraj dzięki dzieciom z VLADISLAVII byliśmy na Górnym Śląsku, gdzie ojciec na przodku fedrował. Dziś z dziećmi z  MAŁEJ ISTEBNEJ wspinamy się jeszcze wyżej, ale też niezbyt daleko. Na stoki Beskidu Śląskiego.

„Pasła gęsi na dolinie, sama siedziała, wionecek wiła” śpiewa grupa dziewcząt, czyniąc ciałem wyśpiewane słowo. Gdy wianki gotowe, czas na ulijankę, ale wcześniej zaczerpnięta z bogactwa niewyczerpanego wyliczanka. Chwila zabawy i ważne pytanie, które przenosi akcję na drugą stronę chałupy o przepięknej urodzie: „Pódźmy zobaczyć, co tam chłopcy robią”. Chłopcy układają patyki. Ale przecież zabawa w dudka, który siedzi na desce i szyje buty Teresce, jest znacznie ciekawsza, zwłaszcza dla Tereski. Potem Turek w wieży. I lisek, co chodzi koło drogi… Zawsze się zastanawiałem, czy kalectwo liska wynika z ruchu na drodze i może być jakąś krypto nauką zasad poruszania się po szosie.

Pierwszy taniec: przyleciała wrona, a w trakcie przenosimy się na chwilę do chaty, gdzie spryciarzy kilku dorwało się do placka z borówkami. Łowczorz pasie łowce na zielonej łące. Ale nie jest to opowieść o dobrym pasterzu, bo temu się nie chce szukać tych, co mu się porozchodziły. Koło młyńskie… Te cztery ryńskie to dużo? Ciekawe, co by dziś można było za tela kupić?

Włącza się muzyka. Taka prościutka na jednych skrzypcach. Rówieśnicy tańczących widać chłoną dopiero trudną umiejętność dobywania dźwięków ze strun za pomocą smyczka. Takich adeptów niełatwej sztuki jest pod chałupą troje. Najpierw gra tylko jedna dziewczyna, ale kolejne tańce, jak „kapusta” tańczą już do akompaniamentu trzech smyków.

Na koniec, że to się już ćma robi, bawią się w ciecioka. Czyli takiego, jak rozumiem, berka?


Nie minął miesiąc, odkąd dane mi było po raz kolejny zachwycić się Roztoczem. Popływać w stawie Echo, spłynąć kajakami Wieprzem do Szczebrzeszyna, pospacerować po Roztoczańskim Parku Narodowym. W pięknym regionie mieszkają dzieci z Tomaszowa Lubelskiego i zespołu ROZTOCZE!

Szeroko otwarte drzwi do stodoły zapraszają. Grzech nie zaglądnąć. Biało ubrani chłopcy bawią się w taką zabawę, że jeden trzyma na środku kij ustawiony w pionie, puszcza i woła, kto ma złapać. Zabawa, która w zasadzie i dziś mogłaby zaistnieć na jakimś wieczorze integracyjnym, wspomagając zapamiętanie imion.

Ciuciubabka jak zwykle na beczce, w której kapusta i kwas. I z tej beczki… Ale to trzeba powiedzieć, że jak ktoś nie chciał być złapany, a ciuciubabka nie podglądała, to chwycić nie było łatwo, a jeszcze rozpoznać, kogo się ułowiło!

„Zachodźże słoneczko” to piosenka, której w latach 70. uczyłem się w podstawówce na lekcjach muzyki. Tak! Uczyliśmy się w państwowej szkole ludowych piosenek! Oczywiście przeplatanych patriotycznymi. Swoją drogą to ciekawy wybór dzieci z ROZTOCZA, zaśpiewać właściwie na początku występu kołysankę. Na pewno zbudowała atmosferę.

Dalej już nie jest tak śpiąco: „oberek”, „polka kukułka”, „biały walczyk” i wiele innych tańców pochodzących zarówno z okolic Tomaszowa jak i Lublina. Kapela skromniutko: kontrabas i akordeon. Oj nie byłaby zachwycona Rada Artystyczna, że nie heligonką, ale Rady w tym roku nie ma, więc akordeon jest! A ponieważ jakoś tak ostatnio akordeoniści sukcesy w naszym kraju ogromne osiągają, to zapewne się naszym szanownym widzom podobało.

I kiedy dzieci z ROZTOCZA żegnają się wychodząc z gościnnej stodoły, to myślę: szkoda! Żal, że nie ma zapowiedzi następnego dnia, loterii, wspólnej zabawy z widownią… Jest do czego tęsknić. Jest do czego wracać. Może już za rok?

Kamil Cyganik