„Dziecko jest otoczone dobrem, prawdą i pięknem. Jak żyć, by wokół tego dobra, prawdy i piękna tworzyć arcydzieło życia? Popatrzmy na nie, na dzieci.” (Józef Broda). Na widowni w piątkowy wieczór: konsul Serbii Ranko Tomović, festiwalowa ciocia Żaneta Żardecka reprezentująca CEPELIĘ, Jacek Gocał – sołtys wsi Grojec, Marek Skowronek - dyrektor Ośrodka Kultury w Alwerni oraz przedstawiciele władz tej gminy.

Zaczynają. Po hali rozprzestrzenia się śpiew jednej dziewczyny, ale już po pierwszych dźwiękach kolejne głosy wypełniają naszą przestrzeń. Szeroko, posuwiście, nostalgicznie. Delikatnie, jakby od niechcenia, o sukienki zaczynają uderzać tamburyna.
Druga pieśń, a może wciąż ta sama, a tylko chwila zadumy przed chwilą… Z tyłu, za pięcioma dziewczętami – chłopak. Nic nie mówi, tylko z szelmowskim uśmiechem przechodzi przez scenę i znów chowa się za kulisami. Jeszcze pieśń brzmi, jeszcze nie zbliża się do końca, kiedy z boku staje w klin ustawiona większa grupa pełna uśmiechów. Dziewczęta. Czekają. Na co? Może na tego chłopaka, który tak jak przed chwilą znów przechodzi przez scenę.

Muzyka przyspieszyła, więc i krok szybszy, więc i kółeczka, i węże mkną szybciej po scenie. Kiedy ze sceny płynie solowy śpiew, grupa się przebiera. Czasem więcej czerni, czasem trochę czerwieni, ale zawsze przede wszystkim czysta biel. Elegancja stroju, elegancja kroku.
Józek wychodzi z gajdami. Gra i śpiewa o swobodzie, o potoku, o urodzie, radości i miłości, mamie, tacie i rodzinie, gnieździe i dziedzinie, słońcu, lesie, ciszy, łące, sercu, polnych woniach i dłoniach pełnych dobroci, o miłości taty i mamy, ukochaniu świata i siebie…. A gdy śpiewa, na scenie pojawia się dom, niebiesko malowany, z szerokimi drzwiami, kryty strzechą. Na płocie - garnki, w oknach - firanki, ławeczka pod ścianą.
Przy chacie - skrzypaczka, wokół małe dziewuszki. Hanka ma pozwolenie od mamy, żeby iść z podopiecznymi na pastwisko, bo sama idzie… kajsik, a przedtem tłumaczy, co to jest strzelanka. A była to wielka atrakcja wśród Krakowiaków Zachodnich. Na wysokiej górze, po odpuście strzelano z armat i moździerzy.
Mama obdarowała dzieci cukierkami z odpustu i spokojna o ich bezpieczeństwo, pod opieką starszej córki, odchodzi. Dzieci zmierzają na polanę, a tam już inna grupa wianki plecie. Polana to jednak dobro publiczne, więc dziewczęta bez zazdrości, razem idą w taniec i zabawę. Koło młyńskie i „Hej łosa, łosa, łosa…”

- Na cym babko stoicie?
- Na beczce.
- A co w tej beczce jest?
- Kapusta i kwas.
- No to ciuciubabko łapcie nas!
Zgodnie z twardą logiką programów Święta, na polanie pojawiają się muzykanci. Idą ze „szczelanki”, z Alwerni. No i wujek w imieniu kapeli godzi się, że małym Krakowiakom zagrają. Muzycy ubrani w te bardziej znane stroje krakowskie: czerwona czapka z pawim piórem, sukmana, biało-czerwone płócienne spodnie, wysokie buty. Dwoje skrzypiec, basy (naznaczone herbem Krakowa) i klarnet.
Hanuś siedzi i odpoczywa, młodsze dziewczęta też. Siedzą na wózku przytoczonym przez chłopaków. Większa grupa tańczy, ale tańczy też para maleńkich dziewuszek, próbując na boczku kroki kolejnych tańców. Rośnie kolejne pokolenie. Pamięć nie zaginie.
A teraz – jak pięknie! – na scenę wchodzi młodzież, czyli ci, którzy już mogą ubrać pełen tradycyjny strój. A to już są rzadko spotykani na Święcie Krakowiacy Zachodni. Wysokie, czarne kapelusze, przy których pawie pióra i wstążki, sukmany jak u kapeli, ale pod nimi czarne spodnie wpuszczone w czarne cholewy, dziewczęce gorsety mienią się cekinami, a spódnice kwitną różnokolorowym kwieciem.

Gdy Krakowiacy składają scenografię, a muzycy z Serbii znów zajmują miejsca na scenie, Józek Broda ustawia śpiew w dwugłosie.
Prawa strona widowni śpiewa: Jano, Jano, Jano
Lewa: Hej Jano!
Jano to imię dziewczyny z Nowego Sadu. To o niej jest pierwsza solowa pieśń.
Śpiew jeszcze trwa, a grupa tancerzy już czeka na swój czas i ruszają, skocznie, szybko, rozwijając się pięknie, radośnie…
Wydaje się, że SLOBODA cierpi na brak chłopaków, tylko trzech okrasza grupę blisko 20 dziewcząt. Ale tych trzech doskonale odnajduje się w zalotnej zabawie, kłaniają się białymi kapeluszami i wydają się nic nie robić z harbuzów, którymi niektóre dziewczęta ich odprawiają. Do czasu. Każdy w końcu odnajduje swoje miejsce w wirującym kręgu. Czasem są gdzieś z boku, tańczą osobno, jakby czuwali nad bezpieczeństwem dziewcząt, czasem jeden z nich prowadzi cały korowód.
Brawo! Brawo! Brawo!
Kamil Cyganik