Nigdy się nie kończy!

Grupa dzieci w strojach ludowych na scenie.
Mrok, drumla wyraźnie polskim dźwiękiem woła od ust Józka Brody, odpowiada po jakucku druga. Muzyka to jednak uniwersalny język, bo nawet turecki kaval włącza się do rozmowy i jakoś dziwnie się w niej odnajduje…
Mężczyzna z siwą brodą w kapeluszu gra na instrumencie. „Gdzie ten czas, kiedy czas biegł inaczej?” - głos… skądś. A na ekranach spokój wody w tle, a po bokach niepokój przerażający wielkiego miasta. A w sercu słuchacza pytanie: Inaczej? To znaczy jak?

„Nie wybijany okrutnym rytmem elektronicznych zegarów.
Najważniejszym czasomierzem było słońce. Świt otwierał oczy na nowy dzień,”

A w tle tego niemal krzyku tęsknoty za dawnymi czasami, przeżywanymi w zgodzie z naturą: dzwonki, ptaszki, świergoty, pogwizdywanie… las.
Grupa dzieci w strojach ludowych z różnych regionów świata idą w korowodzie. „A jeszcze nocą drozd śpiewak ogłaszał brzask, a potem rudzik… One nie umilkły. My przestaliśmy słyszeć.”
Głęboki dźwięk heligonki.
„A potem dzwony!”
Jakby wywołane do odpowiedzi dzwonki z Indonezji wybijają rytm.
„Na „Godzinki”!
Heligonka podaje pierwsze nuty wzywające miłościwą Panią ku pomocy,
„Na mszę, na „Anioł Pański”, na nieszpory…!”
I płynie śpiew coraz głośniejszy, kobiecy, matczyny:
„Zacznijcie wargi nasze, chwalić Pannę świętą,
Zacznijcie opowiadać cześć jej niepojętą.
Przybądź nam miłościwa pani, ku pomocy,
A wyrwij nas z potężnych nieprzyjaciół mocy.
Chwała Ojcu, Synowi Jego Przedwiecznemu,
I równemu Im w Bóstwie Duchowi Świętemu.
Jak była na początku i zawsze i ninie,
Niech Bóg w Trójcy Jedyny na wiek wieków słynie.”

A w trakcie śpiewu - scenka. Matka wysyła dwoje dzieci w świat. Całuje. Błogosławi. Jednego z młodszych też ciągnie przygoda. Bardzo chce za rodzeństwem… Ale wystarczy jedno spojrzenie w oczy mamy i już wie: jeszcze nie teraz, jeszcze nie czas.
Grupa dzieci w strojach ludowych na scenie. Jeden chłopak  trzyma flagę. Gdy milkną kobiece głosy śpiewające Godzinki, po raz ostatni rozbrzmiewa męskie wołanie:
„I znów słońce. Zmrok zapadającą ciemnością i ciszą zapraszał do snu.”

I jest to hasło, by na scenę weszło kilkunastu młodych ludzi z różnych krajów. Stają w milczeniu naprzeciwko siebie i zaczynają wykonywać jakże dobrze znany nam gest: uda, dłonie, dłoń przyjaciela, dłoń przyjaciela. Józek chce im podegrać na fujarce, ale podbiega do niego mały chłopiec, który nie ma pary. Stają naprzeciwko siebie. Zabawę przerywa śpiew Józka:
Boże, Boże wielki,
tyś miłość i wiara,
kto miłości wierzy,
wszecko jej powierzy
duszo ma…
Róg. Odpowiadają z dwóch innych narożników sceny dwa inne rogi.
Grupa ludzi stoi w rzędzie i klaska. „Kukułeczka”. Defilada.
- Żeby było tak jak w tygodniu - zachęca nas Józek Broda, - wygońmy to, co niedobre.

Najlepiej na głosy: Pasiesioj. Ale coś nie idzie, więc Józek mówi, że nam elektronika licha nie wygoni. No i po takiej reprymendzie już znacznie lepiej.

Bo każdy z nas do końca jest dzieckiem. Jego.

Dyrektor SOKOŁA Antoni Malczak, człowiek, który to wymyślił ponad ćwierć wieku temu:
- Witam przede wszystkim dzieci, ale i rodziców, wychowawców. Bardzo dziękuję, że uczestniczycie w tym Festiwalu. Bo od dzieci zależy przyszłość. Również przyszłość kultury. Dziękuję wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób udzielili pomocy. Patronom honorowym. Patronom. Sponsorom.

Na scenę wychodzą zaproszeni goście, jest to zarazem okazja, by podziękować każdemu, kto miał wkład honorowy, lub bardzo wymierny w organizację tegorocznego Festiwalu. Na scenie pojawiają się: marszałek Leszek Zegzda, przewodnicząca Rady Miasta Bożena Jawor, dyrektor Monika Wiejaczka z Urzędu Marszałkowskiego, ks. dr Stanisław Kowalik, Żaneta Żardecka z fundacji Cepelia, Rada Artystyczna, dyrektor Małgorzata Kalarus. Gorące i naprawdę długie brawa dla Józefa Brody.
Mężczyzna daje nagrodę starszej kobiecie, obok której stoją dwie dziewczynki w strojach ludowych. Pan dyrektor wręcza „Statuetki SOKOŁA” dla tych, którzy są z Festiwalem od pierwszej edycji. Dowód wierności najpiękniejszemu Festiwalowi na świecie otrzymują: pani Aleksandra Szurmiak-Bogucka, „Bez Pani ta instytucja działałaby inaczej”; Józef Broda, i bez jego obecności ten Festiwal byłby zupełnie inny, uboższy; „Drogi Józefie serdecznie dziękuję!” I jedna z pierwszych osób, która dowiedziała się o zamiarach festiwalowych dyrektora, ówczesny wiceprezydent Nowego Sącza Leszek Zegzda.

Szczególne, kwieciste podziękowanie dla obecnej wśród nas Marysi Brody. I kwiaty dla pani Małgorzaty Kalarus.

Od czasów ks. prof. Józefa Tischnera,  który mówił, że Święto Dzieci Gór nie kończy się nigdy, nie wypowiadana jest formuła o zamknięciu Festiwalu.

„Do przyszłego roku!”.
Chłopczyk i dziewczynka w strojach ludowych siedzą. Chłopczyk trzyma sztucznego baranka. „Hej Nowy Sącz, miasto należy do dzieci…” w wykonaniu autora, czyli Leszka Zegzdy oraz - rzecz jasna - całej publiczności.

A dziecka czekają na upominki. No to się doczekali. Do przedstawicieli zespołów przez ręce honorowych gości wędrują wielkie cepeliowskie barany, kosze pełne jubileuszowych krówek i - to co najważniejsze - kamrackie zdjęcie spod ratusza.

Czas na nowych gazdów. Mali Mystkowianie przejmują kostur: „Jak koze nase lachowskie serdusko, będziemy godnie gazdować na drugi rok.”

Gazda tak uderzył kosturem, że muzyka zaczęła grać „Kukułeczkę”, dając znak do zejścia. Ale jeszcze nie pora.

Pani, czy może festiwalowa ciocia Żaneta Żardecka przyznaje, że to ogromny zaszczyt stać na scenie Święta i zwraca się ciepłym „Antoś…” do pana Malczaka. Jednak dopiero stanowcze „Panie dyrektorze!” przywołuje rzeczonego do mikrofonu, gdzie zostaje obdarowany pismem gratulacyjnym od prezesa Cepelii oraz makatką z wiatraczkiem.

Część oficjalną kończy pani Bożena Jawor: „Od mszy świętej przypominam sobie słowa, które do młodzieży powiedział Jan Paweł II: „Wy jesteście moją nadzieją.” Życzę, żebyście byli nadzieją dla rodziców, opiekunów, dla swojego miasta i kraju. Na ręce dyrektora wielkie dzięki dla całego SOKOŁA. Do zobaczenia za rok. Z wielką nadzieją czekamy na 26. Święto Dzieci Gór”.

„Kukułeczka” sprowadza wszystkich ze sceny.
Dzieci w strojach ludowych idą w korowodzie. Jak było od poniedziałku do soboty?

Kolejno: zespół polski, taniec kamracki polski, taniec kamracki zagraniczny i zespół zagraniczny… Z tyłu sceny na dużym telebimie - śliczne twarze przedstawicieli kolejnych zespołów, uśmiechnięte, ze światłem w oczach. I nazwy grup właśnie występujących.

Kamracki taniec. Kto nie był na Święcie Dzieci Gór, nie zrozumie. To jedna z najpiękniejszych rzeczy na świecie, to przekuta w rzeczywistość idea wzajemnego zrozumienia, poszanowania, miłości. Cały tydzień uczą się nawzajem: Polak z dziewczyną zza granicy, obcokrajowiec z Polką i wkładają w to całe dziecięce serce. Po co? By w ten ostatni wieczór powiedzieć tym tańcem: jesteśmy już inni, bogatsi. Zrozumieliśmy coś więcej i chcemy, by wszyscy to zrozumieli. A co to jest? Posłuchajcie Józka Brody. Zawsze o tym mówi.

I dzieją się rzeczy niezwykłe: PIECUCHY wspaniale udają renifery. Indonezja tańczy krakowiaka, jakby się te dzieci urodziły w Łoniowej, Bartek Koszarek gra na dudach w sombrero, a MALI WIYRCHOWIANIE śpiewają na góralską nutę o Meksyku. Goście z Ameryki tańczą zbójnickiego, jakby mieli swojego Janosika. No bo może mieli? A jak w tym zbójnickim niesamowicie wirują zjawiskowe suknie meksykańskich dziewcząt!

Po występie grupy meksykańskiej prośba o pomoc dla Weroniki Drobisz, dziewczynki bez stawu łokciowego, która ma 11 lat i przed ukończeniem dwunastego roku życia ma szansę na przeszczep na Florydzie. Koszt - milion złotych!

Ostatnia festiwalowa para, która do wczoraj była trójką czyli MALI SZCZYRZYCANIE i BOJMIJA z Macedonii.

I dzieje się coś… naprawdę pięknego. Bo dzieci z Indii są już w samolocie, wracają do domu, ale MALI SZCZYRZYCANIE I BOJMIJA po kamrackim macedońskim tańcu wspólnie tańczą hinduski. Czy tylko piszący te słowa przestał nagle wyraźnie widzieć? Kamractwo przetrwa wszystko!
Grupa dzieci w strojach ludowych na hali. Dzieci z Macedonii dzielą się na grupki, małe węże i wbiegają w tłum festiwalowy za sceną i węże są coraz dłuższe i dłuższe i już tańczą wszyscy ten południowy rytm. Na scenie, przed nią, obok. Zatrzymanie i lachowski szarpak. Klękajcie narody, gdy tańczą narody! A teraz w rytm węgierskiej kapeli, naśladując węgierskiego mistrza - wszyscy razem, jeden krok, jeden rytm.

Fujarka Józka uspokaja…
„Życie rzeką, życie ptakiem.” Śpiewają wszyscy, grają wszystkie kapele.
A ja nie mogę śpiewać, bo gardło jak w obręczy.
„Jestem, mam, dam….”
„Nie trać ducha…”
Nie jestem sam?! Nie, nie jestem sam.
„Do domu już czas…”
A kiedy się wróci i będzie bliskiemu opowiadać, co się przeżyło, to będzie tak, jak pieczenie chleba.
„Daj nam na każdy czas, daj chleba!”
Trombita.
Brawa, brawa, brawa, brawa….
A potem na telebimie obrazy z Festiwalu. I owacje, gdy ktoś znajomy, czyli co chwilę.
Nie koniec!

Kamil Cyganik