Koncert finałowy, czyli trzy razy rodzina

dzieci trzymając się za ręce tańczą w kółeczkach
Ostatni wieczór. Znów spotykamy się „w realu”. Kapela lachowska wita wszystkich muzyką i śpiewem. W dyskurs włączają się „chłopcy idący ku dolinom” i jakby na potwierdzenie kapela podhalańska schodzi z widowni na scenę.
Róg Krzysztofa Trebuni-Tutki rozmawia z trombitą Józka Brody. Na „Hej, hej” Józka odpowiadają wszyscy. Bo to „Hej, hej” jest nasze, bliskie, festiwalowe, wytęsknione.

JUTRZENKA z Zakopanego i PIĄTKOWIOKI z Piątkowej grają razem znaną już dobrze frazę autorstwa pana Leszka Zegzdy, do jeszcze bardziej znanego meksykańskiego motywu: „Hej, Nowy Sącz! To miasto należy do dzieci…”. Józek Broda za chwilę opowie historię tego utworku.

Wcześniej przywita jak zwykle głęboko, jak zwykle mądrze, jak zwykle poetycko, tym razem cytując strofę Kornela Makuszyńskiego:

„Naucz modlitwy serce moje młode,
Na głód wskazując pragnień, wspomnień chłostę,
O jednym bowiem marzy w snów pogodę:
Oto chce szczere być i chce być proste.”

Krzysztof Trebunia-Tutka przedstawia gości szczególnych, bo zawsze najważniejszymi gośćmi tego Festiwalu będą dzieci, zwłaszcza te z zespołów regionalnych. Tego wieczoru na widowni są przedstawiciele DOLINY SŁOMKI, KRAKOWIACZKA, MAŁEJ HELENKI, MAŁEGO GWOŹDŹCA I MAŁYCH JASTRZĘBIAN.

Pani premier Beata Szydło w kilku zdaniach dziękuje za piękne święto dzieci, sztuki ludowej, folkloru. Dobrze, że są ludzie dbający, by kolejne pokolenia pamiętały, skąd są nasze korzenie, by kultura ludowa trwała.

Bohaterem tej części wieczoru jest rodzina, taka klasyczna: kogut, kura i jajko. Teatr VAŚKA z rozmachem angażuje dzieci i całą resztę widowni. Piłeczki fruną w zamian za imię, pomykają hulajnogi, w których wyobraźnia jest paliwem. Między kolejnymi zabawami – piosenki, nie tylko wysłuchane, ale i wytańczone przez dziecięcą publiczność. Dowiadujemy się, że trzeba się uśmiechać, i „co tak lubimy robić w kółeczkach”, i że „każdy przedszkolak zna każde zwierzę”. Tu nie mogę oprzeć się wspomnieniu. Moja córeczka Natalia uczyła mnie, żeby uważać na kwantyfikatory typu „każdy”. Bo czy dzieci na przykład wiedzą, jak robi barakuda? Albo kałamarnica? No dobra, żartowałem!

Przy okazji ważna uwaga o wyłączaniu telefonu, bo ciężko go potem znaleźć w różnych kieszeniach, nogawkach, szparkach. I że przy jedzeniu się nie gada.

Dramaturgii przydaje sytuacja, gdy na jajku pojawia się rysa. Co z kolei jest pretekstem do poszukiwania odpowiedzi na pytania, co się stanie, gdy dziecko… Na scenie pojawiają się tatusiowie, wykonując banalnie proste, ojcowskie zadania: kąpiel dziecka, ubranie dziecka, nakarmienie dziecka, uśpienie dziecka. W końcu jajko pęka, kurczak się rodzi, przedstawienie się kończy. To pierwsza rodzina, taka trochę z przymrużeniem oka.

Podziękowania dla sponsorów. Wszyscy dziękują brawami, Józek rzewnym dźwiękiem listka, JUTRZENKA „zbójnickim”, a PIĄTKOWIOKI lachowską nutą.

Koncert DZIECI Z BRODĄ zaczyna solowy występ założyciela zespołu, Joszko Brody. Dowiadujemy się, co może zrobić ze zwykłą drumlą mistrz. A potem, co się dzieje z muzyką, gdy drumla wchodzi w harmonię z pianinem. 

A i tak przecież najwspanialszym instrumentem jest ludzki głos. Głos dziecka. A nawet kilkorga dzieci.

I tak nowa opowieść, jeszcze nie słyszana na Festiwalu ŚWIĘTO DZIECI GÓR płynie w rytmie spokojniejszego śpiewu solistki, żywszych występów grupy, przy dźwiękach klawiszy, skrzypiec, gitary basowej, perkusji i instrumentów ludowych Joszko.

To druga rodzina. Bo przecież Joszko jest synem naszego - chciałem powiedzieć reżysera, prowadzącego, dobrego ducha Festiwalu – ale powiem po prostu: Naszego Józka Brody. Współtwórczynią utworów wykonywanych przez zespół jest Debora Broda, a wśród śpiewających nie przez przypadek również pojawia się wielokrotnie to nazwisko.

A Józek namawia, żeby muzyki uczyć się tak jak on. Na łące. I wokół siebie. I jest to, co łączy znów ten dziwny 28. Festiwal ŚWIĘTO DZIECI GÓR z poprzednimi: „Życie rzeką, życie ptakiem. Miłość nie przemija.” A potem: „jestem, mam, dam” i otwarta dłoń (a nie zaciśnięta pięść) skierowana do świata. Przesłanie miłości.

Józek Broda opowiada historię trzeciej rodziny. Jak to Włodek, ojciec zaraził muzykowaniem swoje dzieci. I te dzieci teraz stoją na scenie. Trebunia-Tutka.

Tylko pięć smyczków, tylko pięć głosów i… nie mam pytań. Miałem wrażenie, że podniosło się płótno nad głowami zgromadzonych w amfiteatrze.

A między piosenkami opowieści, jak to pierwszą piszczałkę Krzysztofowi jego ojciec Włodek przywiózł od Józefa Brody. A Włodek to przecież jest ten Trebunia-Tutka, o którym pisał w swej „Historii filozofii po góralsku” pierwszy kapelan ŚWIĘTA DZIECI GÓR ks. prof. Józef Tischner. Tak to się ta góralska historia przeplata przez lata.

I popłynęła muzyka z podhalańskich przestrzeni. A potem i z dalsza, bo górale od Karpat po Bałkany, wszędzie tacy sami. Rozumieją się nawzajem zwłaszcza przez rozumienie swojej muzyki. Bo muzyka to język uniwersalny. Język, który nie kłamie.

Zabrzmiała więc pieśnią i Słowacja, i Siedmiogród, i… Jamajka w góralskim reggae. A w tych pieśniach jeszcze raz w jakiś taki nieuchwytny sposób pojawiły się w Nowym Sączu Dzieci Ze Wszystkich Gór Świata.

Oby tu wróciły naprawdę. Ja w każdym razie nie przestanę za nimi tęsknić. Już ich z serca nie wyrwę.

I nie może być inaczej: na koniec Józek Broda zaprasza na scenę gazdów Święta. Pan Andrzej Zarych dyrektor Małopolskiego Centrum Kultury SOKÓŁ ogłasza zamknięcie Festiwalu, a pan Piotr Gąsienica składa obietnicę, że za rok spotkamy się znowu.

Podhalańska trombita i żywiecki róg dziękują wszystkim.

„Życie rzeką, życie ptakiem,
Czas ci szybko mija.
Czas ci daje, czas odbiera.
Miłość nie przemija.
Jestem mam dam.
Daj drugiemu.
Nie trać ducha,
Bo nie jesteś sam”

Dobranoc.
Kamil Cyganik