Jak się robi łoscypki, jak się tańczy zbója

Dwóch chłopców siedzi obok siebie i grają na fletach.
Kostur, trombita, dźwięk… Trudno uwierzyć, ale to już naprawdę ostatni wieczór narodowy tego Festiwalu. Na szczęście nie skończy się tak wcześnie, jak zwykle w te sobotnie koncerty, podczas których nie ma już zapowiedzi na następny dzień, ponieważ dziś wystąpią trzy zespoły.
Dzieci w strojach ludowych stoją obok siebie. Pasiesioj – pierwsze w tym roku zawołanie pasterskie Józka Brody. Bo też właśnie na pastwisko zapraszają nas dzieci z Ratułowa.

Na scenie pniok. I pierwsze zaskoczenie dla tych, co przyzwyczajeni do pastelowych jadwiś. Małe dziewczyny przeróżnie ubrane, ale raczej na ciemno: w granaty, zieleń, czerwień, kwieciste spódnice.

Już myślałem, że tym razem Ulijanki na scenie nie zobaczę, ale jest. Dzięki TATROM z Ratułowa. Jakby rzutem na taśmę, na ostatnim koncercie. Uf!.
- Pobawmy się w „Gąski, gąski du domu”.
- Ja będę mamą, ja będę mamą, ja będę mamą.
- Cicho! Ja będę mamą, bo jestem najstarsza – najwyższa dziewczyna zadecydowała nie tylko o swojej roli, ale wyznaczyła również dwóch wilków, gdy wśród chłopaków też każdy chciał być basiorem.
„Jedna kreska, dwie kreski nie słuchacie Maryśki…” odpowiadają chłopaki na twardą uwagę dziewczyny, że przez jednego z nich po zabawie płacze dziecko. Dziewczyny odpowiadają złośliwością, że chłopcy, owszem, znaleźli dwa worki grzybów, ale samych muchomorów.

Na polanę wchodzi dwóch starszych chłopaków, siadają na pnioku (teraz wiadomo, po co on, choć to nie ostatnie jego zadanie) i grają na fujarkach. Najpierw dziewczętom, potem chłopakom. Hop cup!

Z dziadkowego sałasa idzie muzyka, a prowadzi ją wysoki chłopak z torbą w której ma… no właśnie…
- Jakie pyszne oscypki! – wołają obdarowani, a obdarowani zostali wszyscy.
To nie oscypki, tylko redołki. A oscypek chłopak w torbie owszem ma i teraz daje lekcję poglądową:
- Łoscypki robi się ze słodkiego sera łowcego… - mówi i pokazuje na kawałku gliny cały proces produkcyjny, jak się wyciska serwatkę, jak się wbija drucik, żeby i ze środka serwatka wypłynęła. Potem wkłada się do formy, ale tu formy nie ma, to nie pokaże. Potem końcówki (tutok syski). - Wyjmujemy końcówki, moczymy w solonej wodzie i wędzimy w sałasie.
Chłopak w stroju ludowym siedzi, trzymając coś w rękach. Obok niego dzieci stoją i patrzą się na niego z zaciekawieniem. Czworo skrzypiec i małe basy. Łąka otwiera się na taniec. Trawa, która w naszej wyobraźni ugina się cierpliwie i pokornie pod małymi stopami przytupujących chłopców, wirujących dziewczyn. Echo między halami, które w wyobraźni, niesie przyśpiewki i muzykę. I taka scena, kiedy najmłodszy chłopak przyśpiewką przekonuje kapelę, żeby mu do tańca zagrali, najstarszy porywa spośród dziewcząt największą drobinkę, okręca raz i oddaje śpiewającemu. A on ją po wspólnym tańcu pięknie odprowadza do grupy dziewcząt.

Znów pniak się przydał. Stanął na nim jeden z chłopców wołając, co zrobi, a wszyscy odpowiadają „Jo tys”, aż do momentu, kiedy ta odpowiedź absolutnie nie pasuje. A że się jeden jednak z „Jo tys” wyrwał, to na pnioku musi teraz solo zatańczyć. W końcu najstarszy, ten od łoscypków, pokazuje, jak się tańczy na pniaku. A potem następny i następny… A za każdy taniec muzyce: „Bóg zapłoć!”

Ciupag nie mają, ale kije do zbója się też nadadzą. A dziewczęta ino patrzą, czy się któremu noga nie powinie. Krok jednak pewny, na komendę skok, obrót, uderzenie „ciupagami”. O ostatniej zabawię zmilczę. Też się kończy płaczem dwóch dziewczynek, tym razem przekomarzania nie ma, tylko winowaci chłopcy biorą dziewczęta na barana. Dzieci idą do domu.

KOGEL MOGEL Z EKWADORU

Dziewczynka w stroju ludowym z rozpiętymi rękoma, za sobą trzyma koc. Gitara, skrzypce, fletnia pana… to zaczyna swój występ DANCA E ICENTIDAD z Quito. Taniec i tożsamość. Czy to złudzenie tylko, czy na tym Festiwalu słowo „tożsamość” ma znaczenie szczególne? Flaga baskijska, flaga serbska, gruzińska nazwa Elbrusu… Ekwador!

Józek Broda: - Potrzebny inszy nastrój. Będzie to opowieść, jak mama i dziecko razem przez muzykę, ruch, taniec, przytulenie, a co się wyśni dziecku, to sami uwidzicie.

I uwidzieliśmy. Taniec w którym większe dziewczęta, otaczały mniejsze chustami, przytulały, by w scenie finałowej położyć się z nimi na chustach i chustami przykryć.

Wychodzi chłopak z balonikami, w futrzano-skórzanych, indiańskich spodniach, po chwili trzy dziewczynki ze sznurem, jako skakanką, ktoś bawi się hula-hop, wszyscy razem tańczą, schodzą ze sceny. Pojawia się dwoje, prosta zabawa sznurkiem i wirującym guzikiem, pretekst, by nauczyć innych. Jeszcze z charakterystycznym poświstem wirują guziki, gdy na scenę wlatują dwa latawce.
Dzieci w strojach ludowych na scenie, odgrywają scenki. Skoki w workach. Wcześniej o te worki trzy dziewczyny wykłóciły się z chłopakiem, a chwilę później… taniec z wyżej wzmiankowanymi workami. Chłopak z piłką, droczy się z dziewczyną, która chce mu piłkę zabrać. Zabrała. Zawołała innych. Kto złapie piłkę, woła, reszta zamiera. Ten, kto złapie, robi tyle kroków, ile ma w nazwie zaproponowany kraj, znów rzuca, znów najbliżsi próbują złapać. W końcu przychodzi „gajowy”… czyli ten pierwszy chłopak, zabiera najmniejszej dziewczynce piłkę i ucieka. W końcu jego zabawka!

Wszyscy wychodzą. Prawie wszyscy, zostaje jeden z chłopców, który od początku próbuje puścić bączka napędzanego sznurkiem. Nie udaje mu się, ale na scenę wkręca się inny bączek – dziewczynka przebrana za tę popularną zabawkę. Dwóch chłopców przerzuca piłkę nad dziewczynką. Kiedy udaje jej się złapać zabawkę, mówi im do słuchu i ucieka. Na szczęście jak wyczarowany na scenie pojawia się gałganek. Pojawia się też chłopak, który potrafi wyczarować: z gałganka piłkę, z piłki większą piłkę. I te większe piłki lecą w widownię i wracają.

Scena zmienia się jak w kalejdoskopie: teraz corrida: Dwie dziewczyny z czerwonymi chustami i chłopak z palcami zamiast rogów. Chwilę później w widownię lecą upominki, których już nie trzeba odrzucać. Najmniejsza grupa na tegorocznym Festiwalu kończy swój występ wspólnym tańcem i śpiewem z tym najczęściej powtarzającym się słowem: Ekwador. A ostatnim aktem jest ułożenie z chust flagi ich kraju.

CZESKI… UŚMIECH

Grupa dzieci w strojach ludowych na scenie. Chłopcy stoją przy wiklinowej skrzyni. I znów z prędkością światła wracamy do Europy, a nawet jeszcze bliżej, bo za południową granicę. Do Opawy. I jeszcze bliżej, bo na strych, co to jest bliski każdemu domowi.

„Przez Opawę cesta cendrowano,
stoi tam dzieweczka, jego galaneczka,
upłakano…”

Wprowadził śpiewem Józek Broda czeski USMEV. I znów śpiew, tym razem kapeli, która z racji swej liczebności mogłaby być i niewielkim chórem: siedem skrzypiec, klarnet, bas i cymbały. Rzadko widziany na Święcie skład. I grają, i śpiewają świetnie. Pojawia się czeska młodzież i czeskie dzieci. Są w miejscu, gdzie można zatańczyć, zaśpiewać i… czarować. Jeden chłopiec przytachał magiczny kufer, zaprosił do środka chłopca, a wyczarował… dwóch. Dwóch szeregowców do żołnierskiej pieśni. A pieśń na pięciu wojaków, jeden mundur i jedną drewnianą szabelkę.

A jak z wojska ktoś szczęśliwie wróci, to wiadomo – trza się żenić. Zwłaszcza, że panna młoda już gotowa. Najmłodszy się zgłosił i choć marynarka trochę zbyt obszerna, już ksiądz płci żeńskiej w przydużym ornacie typu „skrzypce” przyjmuje przysięgę młodych. Co Bóg złączył… Gromkie: JUHU! A potem zabawa!
Dzieci odgrywają teatrzyk. Jedno przebrane jest za świnkę. Dwunastoletni Robert twierdzi, że jedna para w czeskiej grupie naprawdę się lubi, bo… jako jedyni patrzą sobie cały czas w oczy. Takie spostrzeżenie z widowni. Natomiast panu młodemu już się odwidziało i już nie chce, i dzieje się to, co w jednej z piosenek Leonarda Cohena: „Wciąż wojna trwa między mężczyzną a kobietą…” Tutaj wojna na złośliwe przyśpiewki, którą bardziej tej drugiej stronie dopieczemy... Na szczęście wchodzi jeszcze jeden chłopak, w konflikt nie zaangażowany, więc łatwiej mu przekonać wszystkich, że taniec lepszy od walki. Taki taniec, w którym pierwszemu najlepiej, bo może pozostałych wytrzaskać po tej części ciała, gdzie plecy… no wiecie.

Solówka z miotłą dla tego, komu nie uda się znaleźć szybko pary. Sytuacji nie wytrzymała… miotła. Kot goni myszkę, a jak ją złapię - bo też i za bardzo myszki nie uciekają - to ją… no tańczy z nią. I specjalnie dla naszej widowni: „Uciekła mi przepióreczka w proso, a ja za nią nieboraczek boso”.

Kapela gra! Na scenie koryto. Taniec, przerwany przebiegnięciem prosiaczka. Jakoś nikt nie ma odwagi, by ze świnią, co lata po ulicy, zadrzeć. Zwłaszcza, że zwierzę takie różowe. I tak dobrze tańczy. I chociaż ją w końcu złapali, w niemałym trudzie do koryta wsadzili, i nawet przyłożyli jakąś łyżką, zapatrzyli się na coś w górze i świnia uciekła.

I ostatni taniec, coraz szybszy, coraz szybszy… koniec. Prawdziwy uśmiech. Twarze czeskich tancerzy i muzyków, charakter ich występu, w każdej chwili potwierdzają prawdę zawartą w nazwie zespołu.

Kamil Cyganik