Dzień serbsko-orawski / koncert główny
Edycja 2025
125 zdjęć
Jak to jest wychowywać się w cieniu wielkiej góry? Przecież od Babiej to tylko Tatry w Polsce są wyższe… Piękny, majestatyczny i niebezpieczny masyw góruje nad dzieciństwem MAŁOLIPNICAN, czyli dzieci z Lipnicy Małej na Orawie.
Dzisiaj wtorek, bardzo ważny dzień, niezwykły, bo nie zwykły, jak w tygodniu, ale szczególnie poświęcony przyjaźni. Dzień przyjaźni zatem ogłaszają prowadzący. Czym jest przyjaźń? – zastanawia się Hanka Rybka – To jest to, coby być obok drugiej osoby i coby dbać o przyjaźń. Jednym z najważniejszych gestów przyjaźni – mówi Patryk Rutkowski – jest przytulenie. Ciocia Hanka i wujek Patryk przytulają się wzorcowo, serce do serca i zachęcają do tego gestu, który wcale nie jest tak oczywisty, a szkoda, który jest coraz mniej oczywisty, a wielka szkoda, który staje się gestem niechcianym, odrzucanym, czasem nawet potępianym – a to już szkoda niepowetowana.Wśród znamienitej widowni dziś szczególni goście: Stanisław Kasprzak, wójt Gminy Jabłonka i Artur Górka, sekretarz tejże Gminy, Dominika Wachałowicz-Kiersztyn, dyrektor Muzeum Orawskiego Parku Etnograficznego w Zubrzycy Górnej, ksiądz Piotr Grotowski, proboszcz parafii św. Stefana w Lipnicy Małej.
Jest taka prawda o dawnych czasach, że dzieci uczyły się życiowej zaradności, wiedzy, umiejętności od swoich bliskich: dziadków, babć, rodziców, wujków, starszego rodzeństwa… no to rzadziej i zwykle lepiej, żeby nie, ale jest coś głębokiego w stwierdzeniu, że by wychować dziecko, potrzebna jest cała wioska. Na przykład starsze kobiety uczyły dziewczynki „lekowania” czyli leczenia.
Głupi Antek woła babkę, bo dziewczynka kazała mu babki szukać. No to szuka. Mniej więcej tak, jak Osioł ze Shreka szukał niebieskiego kwiatu z kolcami. Babka, nie taka wołana przez Antka, ale taka zielona, liściasta, potrzebna jest żeby pomóc Marysi, którą jakieś nieszczęście spotkało.
Lekują, czyli leczą. A czy aby faktycznie dziewczynka umie lekować. Oczywiście! Wie na przykład, co trzeba zaparzyć, kiedy najdzie to, co przychodzi znienacka i nie jest miłością. Czyli to drugie.
Bawią się w cerwoną kokoskę, która napiła się ciepłej wody, i – że nie miał jej kto lekować najwyraźniej – odeszła z tego łez kurzych padołu. Potem krótka wyliczanka: pies, zając, wilk, a na kogo padnie „wilk” musi uciekać. Jeśli nie ucieknie – jest kolejną czerwoną kokoszką, jeśli ucieknie – goniący staje się śmierdzącym jajkiem. Tu opór, zrozumiany, kto chciałby się bawić w „śmierdzi jajko”?
Ciuciubabka – tylko dziewczęta, chłopcy skaczą przez bat. Ale tylko chwilę, bo już w środku kręgu śpi mocno stary baron, co jak się zbudzi to nas zje (że co?), albo pobodzie (a! no to już bardziej!).
Są i muzykanci. Piosenka o dziewczynie, która nie tańczyła, ale jest gotowa spróbować, jeśli jej zagrają muzykanci. To grają. To tańczy. Nie jedna. Wszystkie i wszyscy chłopcy.
Koło młyńskie, potem dwa koła młyńskie. To jest taka zabawa ucząca trochę ekonomii. Wiadomo, jaka jest cena i że te cztery ryńskie za koło, to stanowczo niewiele. Nauka: co tanie to drogie, dlatego się połamie, niosąc bolesną konsekwencję wyrażoną dosadnym: bęc.
Są jednak takie dolegliwości, na które młode lekarki nie poradzą. Trzeba się udać do doświadczonych. Taką dolegliwością jest strach jednej z dziewcząt, więc wszyscy ją odprowadzają na rodzinne pogotowie.
Dziś oczywiście czyżyk widział, jak rośnie przyjaźń. I tu warto się zatrzymać i zastanowić: czym mam przyjaciela?
DOM KULTURE IZVOR, serbski zespół przyjechał do nas z Belgradu. Zaczynają dziewczęta, jak zwykle w półkolu, złączone dłońmi, chwila tańca i śpiewu i już dołączają do nich chłopcy. Wspólny śpiew, wspólny taniec i same dziewczęta, i znów z chłopcami. Spowolnienie. Chłopcy na chwilę wyłamują się z pięknego układu, tańczą sami, nieco z tyłu. Ale dziewczęta rychło znów się rozdzielają, jakby zapraszały chłopaków: „możecie wrócić”. Wracają. Wspólny taniec, coraz szybciej. A gdy znów muzyka każe im zwolnić, zbliżają się, przeplatają dłonie… taniec przełamuje przestrzeń. Znów same dziewczęta… Chłopcy czekają… A teraz wolniutko, coraz szybciej, chłopcy dołączają, tempo drobnych kroków i podskoków.
I najstarsza para na środku: chłopak zza pazuchy wyjmuje piękne czerwone serce, daje białogłowie, ona mu chustkę. Tańczą, bo taniec uczy miłości.
Wszyscy razem. Do wtóru akordeonu, skrzypiec i gitary. Chwila jedynie dla muzyki: akordeon, skrzypce, gitara w minikoncercie.
Dziewczynka z koszykiem, i druga, i trzecia, w koszyku kwiaty, a potem: czy kwiaty z koszyków pasują do włosów? I znów taniec: rzędem, półkolem, kółeczkiem…
Na scenie pojawia się wieniec, a przez ten wieniec z ręki jednej dziewczyny do dłoni drugiej wędruje jajko. Symbol przyjaźni, symbol odradzającego się życia. Tę część występu kończy taniec z tym łączącym wieńcem, jak z portalem między przyjaźnią a przyjaźnią.
Wracają MAŁOLIPNICANIE, teraz by bardziej zaśpiewać i zatańczyć. Kółeczka, pod rękę, dziewczęta w wiankach, wszystkie, chłopcy w czarnych kapeluszach z czerwonym sznurkiem, wszyscy. Na scenie goszczą tańce: Jelyniosek, Polecka, Polka Krzyzowo, Tyrcipolka, Ciardaś, Kotecka, Wrona, Posłała mnie babka. Ze sceny płynie śpiew: W Babiej Górze bywom, Nuty moje nuty, Jescek nie tańcyła, Starała sie moja mać. A na zakończenie oczywiście – jak hymn – Orawa, orawa…
Drugą część występu zespołu z Belgradu zaczyna mały Serb przedziwnie ubrany: czapka futrzana z rogami baranimi, laska zakrzywiona, girlanda… kwiatów? czosnku? grzybów? Chyba jednak czosnku u ramienia i torba, jakiej nie powstydziłby się nasz Majster Bieda. Śpiewa, że czegoś się nie boi. Czego? Choć trudno zrozumieć, ale widząc, jak się swobodnie zachowuje na scenie – niczego. W dalszej części okazuje się być jakimś starostą weselnym, a może guślarzem, bo gusłem się wydaje przejście panny młodej nad położonym przez niego na ziemi kijem.
Głównym bohaterem występu jednak nie jest rogaty chłopiec, a taniec. Weselny, bo swoje szczególne miejsce w układach ma para młoda, najwyższy chłopak i dziewczyna z wysokim, pięknym wieńcem na głowie.
Żegnają nas wirujące w dłoniach dziewcząt, jakże charakterystyczne dla tańca bałkańskiego białe, krótkie sznureczki…
Kamil Cyganik