Jestem, mam, dam… czyli koncert finałowy 29. ŚWIĘTA DZIECI GÓR

Amfiteatr nie daje mroku, tworzącego atmosferę prologów w hali nad Kamienicą. Ale to nic. Dziś tej atmosfery będzie dość, bez mroku, bez słów… tylko muzyka, dziecko i symbol.
Zaczyna drumla, zaczyna Józek Broda. Charakterystyczny jęk warganu wygania, a może raczej zaprasza na halę-scenę grupkę dzieci z pasterskimi dzwonkami. Krzysztof Trebunia-Tutka dźwiękiem dwojnicy przegania rozdzwonione „stado” i zaprasza Raisę z jej głęboką, przejmującą pieśnią. Śpiew przepełnia Amfiteatr, gdy nagle między rumuńskie nutki wciskają się nutki polskiej fujarki. Melodia pasterska znad Jeziora Czorsztyńskiego… Ale też nie za długo. Nie zdzierży mocnym dźwiękom bułgarskich dud… Znane! Oj, znane na Festiwalu dźwięki! Co to jest? Czworo dzieci trzymając się za ręce, jedno za drugim „płyną” przez scenę, czworo innych, machając ramionami jak skrzydłami „lata” między nimi… Bo „Życie rzeką, życie ptakiem”.

Na telebimie pojawia się flaga Ukrainy w kształcie serca… po chwili obok niej serce biało-czerwone. A gdy dzieci-rzeka i dzieci-ptaki stają naprzeciw siebie. Ekran woła słowami: „Jestem, mam, dam…” też znanymi. I gest: z głębi siebie do drugiego, otwartymi dłońmi… Przed nimi powiewa ukraińska flaga. Bo teraz właśnie tam, w Ługańsku, Donbasie, Charkowie tego gestu, wszystkiego, co za nim idzie, potrzeba najwięcej.

Na scenie zostaje sam Józek. Bierze w dłonie okarynę i już wiadomo, co będzie…

Kukułeczka… w jej rytmie oczywiście defilada. Przemykają przed sądecką publicznością tablice i flagi narodowe, idą instruktorzy i przedstawiciele zespołów. Kręgiem otaczają scenę.

Dyrektor Małopolskiego Centrum Kultury SOKÓŁ Andrzej Zarych oraz wicedyrektor, a zarazem Kierownik Organizacyjny 29. ŚWIĘTA DZIECI GÓR Piotr Gąsienica przywitali i zaprosili na scenę szacownych gości.

Marszałek Województwa Małopolskiego Witold Kozłowski powitał Rodzinę Festiwalu. Oddał cześć temu, kto 29 edycji temu wymyślił formułę ŚWIĘTA DZIECI GÓR, Antoniemu Malczakowi. Podziękował wszystkim opiekunom za ich pracę, oraz gościom zza granicy, że mimo kłopotów przybyli. Szczególne wyrazy wdzięczności od pana Marszałka otrzymał zespół GORGANY ze Lwowa. Na koniec pan Marszałek podziękował tym, którzy pomagają rodzinom z Ukrainy.

Ludomir Handzel, prezydent Nowego Sącza podziękował wszystkim za obecność w sercu Beskidu Sądeckiego. Budujemy tu szczególne więzi, które są najlepszą drogą do pokoju.

Marta Mordarska, Radna Województwa Małopolskiego i wiceprzewodnicząca Komisji Kultury Sejmiku Województwa Małopolskiego przyznała, że to wielki honor być tutaj. Wspomniała, że za rok będzie Festiwal jubileuszowy. Wyraziła przekonanie, że władze dołożą wszelkich starań, by to było wydarzenie niezapomniane.

Rafał Jewdokimow, przedstawiciel Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego pogratulował dyrektorowi MCK SOKÓŁ za organizację. Docenił, że 11 zespołów mogło przez tydzień dzielić się swoją kulturą. Nawiązał do wczorajszego występu zespołu ze Lwowa łącząc go z hasłem Festiwalu „Dziecięca przyjaźń buduje pokój świata dorosłych”.

Monika Garnek-Owczarczyk przedstawiła działania, jakie podejmuje Narodowy Instytut Kultury i Dziedzictwa Wsi, by wieś ze swoją kulturą, była obecna, choćby raz w miesiącu na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Pani Monika zadeklarowała współpracę z Festiwalem przez kolejne lata.

Piotr Szewczyk, wiceprezydent polskiej sekcji CIOFF wyraził dumę, że w Polsce jest jeden z najwspanialszych Festiwali dziecięcych. Przekazał medal okolicznościowy wydany z okazji 50-lecia CIOFF, honorujący Festiwal ŚWIĘTO DZIECI GÓR.

Pan Andrzej Zarych zaprosił na scenę pana Antoniego Malczaka, by medal mógł symbolicznie przyjąć również ten, kto jest ojcem nie jednego z najwspanialszych, ale absolutnie najpiękniejszego dziecięcego folklorystycznego Festiwalu na świecie.

Pani dr Dorota Majerczyk, przewodnicząca Rady Artystycznej 29. ŚWIĘTA DZIECI GÓR odczytała protokół tego szacownego gremium. A następnie wszyscy obecni na scenie goście przekazali zespołom upominki: tradycyjne barany, słodycze i zdjęcie kamrackie zrobione pod Ratuszem.

- Przekazujemy wam ten kostur i liczymy, że będziecie dobrze gazdować.

- My PIECUCHY kostur od was bierzemy i obiecujemy, że, jak niebiosa pozwolą, za rok tu gazdować będziemy.

Przy wtórze mocnych uderzeń o scenę powyższy dialog towarzyszył chwili, gdy kostur, symbol gazdowania na Festiwalu przeszedł z rąk tegorocznych gospodarzy, SĄDECZOKÓW, w ręce przyszłorocznych, PIECUCHÓW z Nawojowej.



Co mają wspólnego koncerty inauguracyjny i finałowy? Podróżują w czasie. Ten pierwszy opowiada jednak o tym, co będzie w przyszłości, choć niedalekiej, ten drugi o tym, co się wydarzyło w przeszłości. Równie niedalekiej.

A co się wydarzyło? Widzieliśmy narodowe koncerty jedenastu zespołów i teraz możemy sobie je przypomnieć dzięki kilkuminutowym fragmentom. Ale jest coś ważniejszego. Wydarzyło się kamractwo. Zespoły z polskich gór i zagranicy razem mieszkały, zwiedzały Kopalnię Soli w Wieliczce, występowały w Nowym Sączu i innych miastach regionu, rozmawiały, bawiły się… Cząstkę tego kamractwa możemy zobaczyć we wspólnych tańcach, których nawzajem się nauczyły.

I tak płyną przez scenę: zespół polski, potem wbiegają kamraci, mieszają się: Polak z Litwinką, Litwin z Polką i tańczą na polską nutę, ale już po chwili mocniej płyną po strunach litewskie smyczki i choć polska kapela grać nie przestaje, dzieci tańczą „po litewsku”. W końcu zostaje zespół z Europy (tak się to w tym roku wydarzyło, że tylko stary kontynent przysłał przedstawicieli) i demonstruje fragment swojego występu. Jakby powiedział poeta „To piękne, przepiękne…”.

Krzysztof Trebunia-Tutka i Józef Broda opowiadają jakimi to drogami przyszły do nas dudy, gajdy, koza…

A my możemy sobie przypomnieć kolejne narodowe koncerty, gdy tańczą Polak z Rumunką, Rumun z Polką, Bułgarzy, Słowacy, Spiszacy, Słopniczanie, aż do piątku, czy raczej do wspomnienia o wczorajszym dniu.

Tu jest inaczej. Na scenie pojawiają się trzy tablice i dwie flagi naszych gości. I choć z lewej strony zajmuje szeroko miejsce bogata kapela chorwacka, to z prawej dzielą się przestrzenią górale z Podhala i przyjaciele ze Lwowa.

Zaczynają oczywiście MALI MANIOWIANIE, ale gdy przychodzi czas na tańce kamrackie, rozbiegają się w dwie strony i zza kulis prowadzą przyjaciół z Ukrainy i Chorwacji, a potem już płynnie: podhalańska nuta, potem dominuje kapela z Bałkanów, choć Polacy nie przestają grać, a i ukraińscy muzycy melodię najwyraźniej znają. I już po chwili mocniej uderzają cymbały, grzmi hardziej akordeon i na Ukraińską nutę trzy narody krążą po scenie. Czyż może być bardziej przejmująca, więcej mówiąca opowieść o przyjaźni, akceptacji, pokoju? Ja nie znam.

A potem już sami Chorwaci i Ukraińcy zamykający tę przedostatnią część koncertu. Jak? Oczywiście „Ukrainą”. Na ręce pani kierownik zespołu GORGANY pan dyrektor Piotr Gąsienica wręczył „Sokoła”, a publiczność na stojąco oddała cześć zespołowi, a właściwie narodowi, który ten zespół tu reprezentuje.

Wszystkie zespoły tańcem ukraińskim wbiegają na scenę i przed nią. A już po chwili chorwackie instrumenty zatrzymują taneczny bieg, taniec w miejscu, z przytupem. Jednak przed chwilą kapela lachowska zajęła miejsce po lewej stronie i teraz porywa wszystkich do dynamicznych obrotów. No nijak bez „ciętej polki” na koncercie finałowym.

A po niej już wiadomo, że „Słoneczko zachodzi…” A my wszyscy do dobrej wieczerzy… Do macierzy… Oby spokojnej.

I jeszcze raz, wszyscy: „Jestem, mam, dam… nie trać ducha, bo nie jesteś sam”. A na koniec piękna pieśń Józka, dawno niesłyszana. „Daj nam na każdy czas, daj chleba…”

Trombita.

Koniec.
Kamil Cyganik